Kiedy myślisz o sobie w pierwszym odruchu, to…
Kiedy ktoś pyta, kim jestem, kim właściwie jestem, to w pierwszej kolejności przychodzi mi rola, jaką pełnię: kobiety, córki, HR - managerki, osoby wspierającej inne osoby z niepełnosprawnościami w wejściu bądź powrocie na rynek pracy, wykładowczyni prowadzącej zajęcia ze studentami, trenerki, konsultantki.
I przy okazji towarzyszy mi moje 1,25 metra wzrostu i ono powoduje i uwarunkowało moje widzenie świata. Po prostu widzę świat trochę z innej perspektywy. I też mam świadomość, że w jakiejś stopniu na pewno wpłynęło na wybór ścieżki zawodowej.
Ale nigdy nie było takim głównym powodem, że Justyna jesteś niska, to będziesz się takimi rzeczami zajmować.
Kiedy przestałaś myśleć, że to jest jedna z ważnych cech twojego życia? Jedna z.... Podkreślmy to.
Ja mam 1,25 m wzrostu, ty masz 1,75. Razem mamy 3 metry. Ile można zdziałać z takim zasobem! Natomiast tak naprawdę to 1,25 m ono mi towarzyszyło ciągle. Nie przypominam sobie takiego momentu przełomowego. Dorastałam w zwykłych przestrzeniach. Chodziłam do klasycznych, zwyczajnych szkół, ogólnodostępnych. Czasami życie, świat, wyzwania, trudności jakie się pojawiały, one mi przypominały: jesteś niska, masz trudność, żeby sięgnąć po coś. Do klamki, albo po coś ze sklepu, albo w autobusie stopnie były za wysokie.
Natomiast odwracając to, ja od niedawna zaczęłam dostrzegać i przyjmować, że to 1,25 m to jest moją dodatkową siłą. I tu nie chodzi o to, bo ja nie chcę być siłaczką, ale ono powoduje, że wszystko, co robię, ludzie odbierają jako wiarygodne. Mówię z własnej perspektywy, z perspektywy praktyczki, która codziennie doświadcza różnych wyzwań. I jak zaczęłam na to patrzeć, że w sumie to jest mój zasób, że to mi dodaje takiej wiarygodności, że ludzie chcą też słuchać różnych opowieści związanych czy z moją pracą, czy z moim życiem. To spowodowało, że ja nawet sama wyszłam z inicjatywą, że jak mamy się umówić, to możemy się umówić z okazji Światowego Dnia Osób Niskorosłych, co jeszcze kilka lat temu byłoby nie do pomyślenia.
Ale to jest pewien proces też dojrzewania, poznawania siebie, dochodzenia - nie taki bezproblemowy. Bo kiedy człowiek ma pięć lat, to może jeszcze nie myśli, bo nie różni się pewno bardzo od rówieśników. Kiedy ma siedem, dziesięć, dzieci zaczynają rosnąć, niektórzy dosięgają już do klamki, inni jeszcze nie i zaczynają czasem mieć wątpliwości. Kiedy był ten moment, kiedy zdałaś sobie sprawę, że inne dzieci rosną, a ty nie rośniesz?
Nie pamiętam tego momentu. Może też dlatego, że pamiętam inny moment. Przeprowadzaliśmy się z rodzicami i z rodzeństwem z jednego mieszkania do drugiego. Mój tato wszystko w domu samodzielnie robił, a ja pamiętam, że chodziłam i ręką dotykałam miejsca na ścianie, gdzie mają być zrobione kontakty, bo on był elektrykiem. Więc te kontakty miałam po prostu na wysokości swojej ręki.
Jak pytasz mnie, to realnie mam trudność z takim punktem zwrotnym: jesteś niższy od wszystkich, bo ja to od samego początku to widziałam.
Kiedy dzieci wychowują się w otoczeniu, gdzie są osoby z różnymi niepełnosprawnościami, to dla nich każda kolejna niepełnosprawność nie jest zaskoczeniem, one to po prostu przyjmują. Różnorodny jest świat. Jedna osoba jest słabosłysząca, inna słabowidząca, inna porusza się za pomocą wózka, kul. I ze mną mogło być podobnie: zawsze wszyscy byli wyżsi ode mnie.
Dla mnie większym zaskoczeniem było, że spotkałam drugą osobę z niskorosłością.
Ani rodzice, ani rodzeństwo, nikt nie jest, nie był niskorosły.
Nikt.
Wyjątkowa córka.
Tak mi się wydaje. Właśnie o to chodzi, żeby tak na siebie popatrzeć. Natomiast to też nie chodzi o to, żeby obrastać w piórka, bo między tym, a tym to już cienka granica może być.
Zostałaś laureatką regionalnego Lodołamacza Specjalnego. Odbierając statuetkę podziękowałaś między innymi mamie. Powiedziałaś, że ona była lodołamaczką.
Ona jest dla mnie największą, najsilniejszą, najmocniejszą lodołamaczką.
Urodziłam się w 1981 roku. Nie pochodzę z Krakowa, z miasta, które jest otwarte, ma szerokie horyzonty częściej niż w małej aglomeracji miejskiej. Pochodzę z małego dwunastotysiącznego miasteczka. Województwo dolnośląskie, między Poznaniem a Wrocławiem. Najbliższe miasto to jest Leszno. I ja sobie wyobrażam, że nie było jej łatwo.
Nie było jej łatwo doświadczać sytuacji, w której się znalazła z moim tatą.
Byłaś kolejnym dzieckiem?
Ja jestem trzecim dzieckiem. Po mnie jest jeszcze mój brat młodszy. Nie było takiego wsparcia, jak obecnie.
Jak to dziecko wychowywać, jak się do niego odnosi, jak je prowadzić. Jak myślę o tym z tej perspektywy dorosłości, gdybym miała być w takiej sytuacji, to byłoby wyzwanie. I wyobrażam sobie, że to było wyzwanie, ale ja nigdy nie byłam ciągnięta w dół, tylko bardziej w górę, idź i próbuj.
Nawet jeśli nie dosięgasz, to podskocz. Także w sensie przenośnym.
Nawet jeśli nie dosięgasz, to podskocz.
To zapytaj się też ewentualnie, czy ktoś może ci pomóc, podać. Ale ty też wszystkiego nie sięgasz, prawda? No właśnie.
I wiadomo, że bywa trudniej, że nie sięgnę czegoś i myślę sobie, że chciałabym mieć wszystko na wyciągnięcie ręki, ale nie da się. I wiem, że to nie tylko ja jestem w tej sytuacji. Rozmawiałam nawet o tym ostatnio z moim przyjacielem, że jeżeli chcę coś osiągnąć, to nie mogę na to myśleć w sposób, że proszenie o pomoc jest upokarzające, tylko że to jest mój środek do osiągnięcia celu. Że to jest dla mnie takie wsparcie w tym, żebym ja mogła pójść dalej.
Ale była taka pokusa, żeby zostać w tej rodzinnej miejscowości i nie sięgać wzwyż i nie wybierać się na studia do Krakowa?
Pierwsze trzy lata studiów zrobiłam w bliskiej okolicy, w Lesznie i dojeżdżałam codziennie. Na studia magisterskie przyjechałam do Krakowa. Mieszkałam w akademiku, na Miasteczku Studenckim. Miałam 22 lata. I to była jedna z moich najlepszych decyzji w życiu.
Nie tylko dlatego, że Kraków to jest piękne miasto?
Kraków czuję całym sercem i całą sobą i to jest moje miejsce, moje miejsce na ziemi. Bardzo szybko tak się to wydarzyło.
Może to zabrzmi trochę brutalnie, ale ja nie byłabym tą Justyną, nie pełniłabym tych ról, gdybym tam została, w rodzinnej miejscowości.
Rodzice się nie bali? Nie powstrzymywali? To jest duży problem, kiedy mówimy i myślimy w ogóle z perspektywy różnych osób z niepełnosprawnościami, że czasem rodzice w najlepszej wierze, w najlepszej chęci, nie wypuszczają spod tych skrzydeł dzieci, żeby się przez przypadek coś nie stało.
Nie słyszałam od mamy: nie próbuj, nie rób tego. Czułam, że mama ma obawę. Pamiętam to rozstanie na Dworcu Głównym w Krakowie.
Płakałyście obie?
Tak, ja płakałam, bo to dla mnie było nowe, dorosłe życie. Mój tato już nie żył. Wiem, że mama się bała, zostawała z tym strachem sama, nie obciążała mnie. Ja ze swoim też.
Wróciłam do akademika i pamiętam, że dziewczyny zaproponowały, że idziemy na imprezę.
I tak weszłam w Kraków. To był punkt zwrotny w moim życiu.
Przed przyjazdem do Krakowa byłam dziewczyną, która żyła w tle, w cieniu, z boku. Teraz jest zupełnie inaczej.
W moim rodzinnym małym miasteczku wiem, że byłam odbierana w większości pewnie przez wzrost.
Pewnie w Krakowie też o mnie tak mówią. I to jest moja cecha teraz, to jest moja siła, to jest moja rozpoznawalność. Ludzie mnie pamiętają.
Chciałam cię zapytać o kobiecość, bo to wychodzenie na scenę powoduje także to, że masz świetną fryzurę, nowoczesne okulary, makijaż, szminkę ostrą, paznokcie na czerwono. To nie jest Justyna, która się chowa, która chce być niewidzialna, która się wstydzi swojego ciała. Przepraszam, jeśli to za mocno powiedziane.
Nie. Wiem, o co ci chodzi. Mówmy, mówmy. Jak będzie za mocno, to powiem stop.
Kiedyś powiedziałam sobie, i to chyba już tu, w Krakowie, że jak się i tak wszyscy gapią, to niech chociaż powiedzą: dobrze wygląda, ładne ma oprawki, w sumie ładna jest. No bo dlaczego nie? Niech się obejrzą za ładną dziewczyną, która jest przy okazji niska.
Jestem samodzielna zawodowo i życiowo. Uwielbiam swój pociąg do rozwoju, dosłownie i w przenośni. To powoduje, że muszę wyglądać jak człowiek, bo to buduje mój wizerunek, ale to też dodaje mi pewności w tym, co mówię.