„Trzaska gra Smarzowskiego” to koncert, którego głównym bohaterem był doskonale znany saksofonista, klarnecista oraz kompozytor Mikołaj Trzaska. Na scenie towarzyszyła mu czternastoosobowa Orkiestra Klezmerska Teatru Sejneńskiego. Szczególny był repertuar – muzyka filmowa będąca owocem bliskiej współpracy Mikołaja Trzaski z Wojciechem Smarzowskim. Saksofonista skomponował muzykę do czterech filmów reżysera: Dom zły, Róża, Drogówka oraz Pod Mocnym Aniołem. Wraz z młodymi muzykami z Sejn zaprezentował nie tylko muzykę, którą znamy z filmów ale też fragmenty, które nie zostały do nich włączone.

Zanim na scenie pojawili się muzycy, ujrzeliśmy krótkie fragmenty każdego z filmów wraz z muzyką. Później obraz znikł i pozostały tylko, choć w tym przypadku aż, wrażenia słuchowe. Mikołaj Trzaska na początku zwrócił się do publiczności prosząc by się nie bała i z zawadiackim uśmiechem zapewnił, że będzie przyjemnie. Często tak robi a w trakcie koncertów jakby z niedowierzaniem spogląda na nadal pełną widownię. Czyżby dalej nie wierzył, że ktoś może chcieć słuchać jego przejmującej i tak autentycznej muzyki? Myślę, że na sali były przede wszystkim osoby świadome tego, co mogą usłyszeć i gotowe na przyjęcie potężnej dawki emocji wybrzmiewających w muzyce Mikołaja Trzaski.

Różna, Dom Zły, Drogówka i Pod mocnym aniołem. Cztery tytuły, różne tematy a jednak łączy je pewien specyficzny klimat charakterystyczny dla filmów Wojciecha Smarzowskiego. Podczas koncertu różne muzyczne opowieści połączyły się tworząc spójną całość, co więcej, oderwały się od filmowych obrazów stając się samodzielnym dziełem. Już na samym początku przestałam zastanawiać się, z którego filmu pochodzi muzyka. Obrazy były zbędne gdyż muzyka pochłaniała bez reszty. Co rusz przewijał się któryś ze znanych tematów, ulotne melodie, które szybko przepadały w improwizacjach. Mikołaj Trzaska oprócz kilku dłuższych solówek grał bardzo zespołowo jednak to on trzymał cały czas rękę na pulsie i grając, równocześnie dyrygował orkiestrą. Kiedy dochodził do swoich partii solowych na chwilę zapominał o kolegach i dawał się porwać dzikim dźwiękom, które bezlitośnie cięły powietrze podobnie jak jego lśniący w mroku saksofon. Budował napięcie i doprowadzał dźwięki do granicy. W punktach kulminacyjnych jego saksofon krzyczał i piszczał rozdzierając gęste od emocji powietrze.

Pozostali muzycy grali z równym zaangażowaniem, wszyscy maksymalnie skupieni i wpatrzeni w Trzaskę. Byłam pełna podziwu, że pomimo ich młodego wieku byli tak dobrze zgrani i czuli tę muzykę. Nie było wśród nich słabszych a większość mogła poszczycić się niejedną dobrą solówką. Uwagę zwracała przede wszystkim doskonale zgrana sekcja rytmiczna oraz rozbudowana sekcja dęta. Ciekawy koloryt wniosły do całości wibrafon oraz akordeon. Muzycy razem oddychali, wyrzucali rozpędzone dźwięki, zwalniali, wyciszali kolejne frazy by rozpłynęły się w ciszy. Wspólnie budowali nastrój grozy ale też nadziei, wydawali zgrzyty, szelesty i świsty.

Półtorej godziny spędzone z Mikołajem Trzaską i Orkiestrą Klezmerską Teatru Sejneńskiego minęło jak mrugnięcie okiem. Nie mam niedosytu, artyści powiedzieli wszystko. Jednak muzyka jaką zaprezentowali była po części improwizacją a kolejne jej wykonanie byłoby już trochę inną historią. Dlatego chętnie przeszłabym się na taki koncert raz jeszcze.

 

 

Maria Zimny