Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z posłem Lewicy z Wiosny, Maciejem Gdulą.

 

Iran wziął odpowiedzialność za nocny atak na bazy wojsk amerykańskich w Iraku. To początek regularnej wymiany ciosów między Iranem i USA na Bliskim Wschodzie?

- Mam nadzieję, że to nie jest początek nowej wojny na Bliskim Wschodzie. Odpowiedź Iranu jest dość agresywna, ale z drugiej strony komentatorzy wskazywali, że odpowiedź Iranu będzie. To co zrobił Donald Trump to był brutalny atak na urzędnika państwa irańskiego. Nawet jak on jest odpowiedzialny za zbrodnie, jest to atak na kogoś, kto reprezentuje inne państwo. Iran odpowiedział jednoznacznie i agresywnie. To w jakimś sensie próba wyrównania rachunków. Ja na to patrzę z przykrością i zaniepokojeniem. Mam nadzieję, że obie strony przejdą do deeskalacji. Szef Pentagonu na szczęście tonował nastroje, mówił o redukcji napięć. Także wpisy Donalda Trumpa nie mówią, że będzie zmasowana odpowiedź USA. Mam nadzieję, że się skończy na tej wymianie ciosów.

 

Ta sytuacja jest dynamiczna. W nocy po starcie lotniska w Teheranie rozbił się ukraiński samolot ze 180 osobami na pokładzie. Wszyscy zginęli. Nie wiemy oczywiście, czy ma to związek z tą sytuacją, ale nie można nie zapytać, jak w tym kontekście bezpieczeństwo polskich żołnierzy i obywateli wygląda? Nie jest tajemnicą, że na terenie jednej z tych baz amerykańskich byli polscy żołnierze. MON uspokoił, że nic im się nie stało. Polska dyplomacja miałaby realną rolę do odegrania w deeskalacji tego konfliktu? Pamiętamy różnie ocenianą konferencję bliskowschodnią, która odbyła się w Warszawie. To by mogło być punktem wyjścia do tego, żeby Polska mogła odegrać aktywniejszą rolę w uspokajaniu sytuacji?

- Na pewno dzisiaj Polska ma nie najgorsze relacje z USA. Ja na to patrzę z mieszanymi uczuciami. Jestem za podtrzymaniem tych relacji, ale nie godzę się z polityką Trumpa. Jeśli Polska coś znaczy dla Trumpa i zdanie PiS-owskiego rządu, dzisiaj rząd powinien wystąpić odradzając wojnę z Iranem, wskazując, że najważniejsze jest zachowanie koalicji w Iraku. Trzeba przekonać rząd irakijski, żeby nie rezygnował z obecności Amerykanów i Polaków w regionie. To najważniejsze cele. Niestety Polska musi działać tak, żeby sprzątać po Trumpie. To nieszczęśliwa sytuacja. Taka powinna być nasza rola, żeby pokazać Amerykanom, że jesteśmy po stronie deeskalacji i redukcji napięć. Nie podkręcajmy sytuacji. Dolewanie oliwy do tego ognia nigdy nie przynosiło dobrych rezultatów. Zawsze była nadzieja, że to ostatni konflikt, ale jest coraz gorzej.

 

O konsekwencjach kryzysu na Bliskim Wschodzie wczoraj rozmawiała Rada Gabinetowa. Drugim tematem tego spotkania były obchody wyzwolenia obozu Auschwitz. To w kontekście ostatnich wypowiedzi Władimira Putina. Już wiadomo, że prezydent Andrzej Duda nie pojedzie do Jerozolimy, bo nie umożliwiono mu przemowy podczas forum organizowanego przez Yad Vashem. Trudna decyzja, ale jedyna słuszna, jaką można było w tych okolicznościach podjąć?

- Źle się stało, że nie zostaliśmy zaproszeni jako kraj z możliwością przemowy. Jeśli to się nie udało, Polska podjęła słuszną decyzję. Źle by się stało jakby prezydent Polski musiał wysłuchiwać agresywnych słów Władimira Putina. Takie ryzyko jest. To rozsądna decyzja. Nie można jednak nie powiedzieć tego, że to, że nie jesteśmy zaproszeni do Yad Vashem jako mówcy, to porażka naszej dyplomacji.

 

Jeśli weźmiemy pod uwagę, że to Moshe Kantor jest szefem Europejskiego Kongresu Żydów i fundacji World Holocaust Forum, czyli osoba blisko związana z Putinem, inaczej trzeba postrzegać całą sytuację. To przedsiębiorca i oligarcha.

- To prawda, ale jednak w Izraelu instytut Yad Vashem jest mocno związany z państwem. Jakbyśmy mieli dobre relacje z Izraelem, bylibyśmy wśród mówców. Powinniśmy być. Holokaust zdarzył się na naszej ziemi, zginęli polscy Żydzi. To nasza historia.

 

Publicysta Marcin Makowski pisze, że Izrael zapraszając Putina do Jerozolimy, organizując alternatywne uroczystości wyzwolenia Auschwitz i jednocześnie nie pozwalając zabrać polskiemu prezydentowi głosu, wybrał korzyści geopolityczne zamiast prawdy. Jeśli w wystąpieniu Putina pojawią się kłamstwa o rzekomej polskiej współodpowiedzialności za wybuch II wojny światowej i holokaust, będziemy w stanie zareagować kilka dni później na uroczystościach w Auschwitz?

- Na pewno to się będzie musiało zdarzyć. Jak patrzę na to, co się dzieje wokół pamięci historycznej o II wojnie światowej, mam wrażenie, że obie strony się zagalopowały. Nie możemy pomijać ofiary Rosji radzieckiej w wojnie z faszyzmem. Bez tego zaangażowania, II wojnę wygrałby pewnie Hitler. Nie można o tym nie mówić. Rezolucja Parlamentu Europejskiego to pomija. Jeśli chcemy prawdy, musi być cała prawda. Ribbentrop-Mołotow, ale także ofiara Rosjan w II wojnie światowej. To cała prawda. Nie ograniczajmy się do półprawdy, bo wtedy narastają napięcia.

 

Wczoraj zarząd SLD zdecydował o udzieleniu rekomendacji Robertowi Biedroniowi jako kandydatowi w wyborach prezydenckich. Robert Biedroń to najlepszy kandydat, jakiego Lewica mogła wystawić w tych wyborach?

- W moim przekonaniu tak. To naturalna kandydatura. To jeden z trzech liderów Lewicy, osoba znana, rozpoznawalna. On ma za sobą historię aktywności politycznej, jest dobrze oceniany. On nigdy nie ukrywał swoich poglądów. Zawsze walczył o prawa kobiet, prawa mniejszości, ochronę zwierząt, był po stronie równości. On jest osobą wiarygodną. To kandydat, który dobrze reprezentuje cały obóz. To pomost między SLD i Razem. Jest ze średniego pokolenia Lewicy. Trudno dzisiaj znaleźć na Lewicy lepszego kandydata. Były inne opcje, ale nie uważam, że jesteśmy spóźnieni. Kampania toczy się powoli, nie ma daty wyborów. Wszystko jest w odpowiednim czasie.

 

Lider Lewicy Razem Adrian Zandberg mówi, że będzie to jedyny kandydat, który reprezentuje poglądy postępowe na lewo od centrum. Jest pan współtwórcą partii Wiosna. Jaki jest plan minimum, który powinien osiągnąć Robert Biedroń w tych wyborach? Jako Wiosna w wyborach europejskich zdobyliście 6%, jako Lewica w wyborach jesiennych – 12,5%. 12,5% głosów to plan minimum dla Roberta Biedronia?

- Im dłużej się siedzi przy stole, apetyt wzrasta. Mamy nadzieję, że zdobędziemy wyższy wynik niż jesienny. Te wybory są nieprzewidywalne. Jest jeden mocny kandydat obozu rządzącego. Andrzej Duda… Nie wiem co by się musiało stać, żeby go nie było w II turze. Jest jeszcze kilkoro kandydatów z opozycji. Mogą się wydarzyć różne rzeczy. Dla nas celem jest II tura. To nie jest sprawa nierealna.

 

Żeby walczyć o II turę trzeba myśleć minimum o 20%. W osiągnięciu tego pułapu nie będzie dla Roberta Biedronia utrudnieniem skaza wizerunkowa, jaką jest deklaracja Roberta Biedronia, że po wygranej w wyborach europejskich odda mandat, czego ostatecznie nie uczynił?

- To jest coś, co irytuje część osób, część wyborców. Jak jednak zobaczymy cała drogę Lewicy i Roberta Biedronia, zobaczymy, że brak zdania mandatu mieści i wpisuje się w długofalowy plan, który polegał na tym, że najpierw Europarlament, potem parlament, potem wybory prezydenckie. Gdyby Robert Biedroń non stop oddawał mandat, trudno by mu się prowadziło kampanię prezydencką. Andrzej Duda 5 lat temu też startował jako europoseł. Historia może się powtórzyć pod tym względem.