Joannę Bator poznałem kilka lat temu. Jako badaczkę, filozofkę, osobę, dzięki której wchodziłem w akademicki feminizm. Nigdy jej tego nie zapomnę. Podobnie jak i pierwszego wrażenia, jakie zrobiła na mnie "Piaskowa Góra". Wtedy jeszcze chyba nie było pewne, że Bator zdecyduje się na karierę prozatorską. Ale wiadomo już było, że oto na naszych oczach rodzi się jedna z najważniejszych prozaiczek polskich początku XXI wieku.

Że nie przesadzam - mam dowód w ręce. Żywy. W postaci kolejnego opasłego tomu autorstwa Bator, książki "Ciemno, prawie noc".
Reporterka Alicja Tabor, zwana przez kolegów Alicją Pancernikiem, powraca z Wrocławia do Wałbrzycha. Miasta-mitu. Związanego z jej dzieciństwem. Kiedy dociera na miejsce, rzeczywistość wydaje się nie tyle szara, co ciemna. Potworna. Pusta.

"Gdy dojechałam do Wałbrzycha, byłam wyczerpana i przez chwilę stałam na opustoszałym, tonącym w lodowatym deszczu peronie, wdychając zapach węglowego pyłu. Patrzyłam na ludzi szybko znikających w podziemnym przejściu i ogarniało mnie poczucie samotności tak dojmującej, że z trudem zmusiłam się, by ruszyć w kierunku dworca".

Alicja przyjeżdża więc do Wałbrzycha, by napisać reportaż o dzieciach. One znikają, a mieszkańcy zachowują się, mówiąc delikatnie, dziwnie. Co się stało? I kim jest prorok Jan Kołek?

Oto, na początek, świat wyobrażony Joanny Bator w kolejnym wydaniu. Po posypanych mistyczną nostalgią fabułach teraz przyszła kolej na opowieść spod znaku powieści gotyckiej. Płaszcz gatunkowy to oczywiście tu tylko pretekst do rozważań natury bardziej ogólnej. Chodzi wszak o nas, o ludzi i o nasze odruchy. Podpatrzone w ostrym świetle. Choć przecież lekko przyciemnionym. Prawie nocnym.
"Wałbrzych i Zamek Książ, którego ostatnią panią była księżna Daisy, istnieją naprawdę. Cała reszta jest dziełem mojej wyobraźni. Nie szukajcie tych miejsc i ludzi poza tekstem. Nie ma ich tam" - pisze na końcu ponad 500-stronicowej opowieści Joanna Bator.

To co jednak wydaje się na pierwszy rzut oka przestrogą przed rozczarowaniem, jest w gruncie rzeczy wezwaniem do odebrania nagrody. A ta tkwi właśnie w wyobraźni, świecie splecionym ze słów. Precyzyjnie, faliście, zawsze różnorodnie. Choć Bator przecież zdążyła już nas przyzwyczaić do charakterystycznego stylu, w którym historia rozkwita, zakorzenia się, wystawia do słońca.
"Ciemno, prawie noc" to powieść w wielkim stylu. Napisana z oddechem, bez pośpiechu, na miarę czasów, ale bez podlizywania się czemukolwiek. Mówiąc jeszcze prościej: mamy do czynienia z ręką fachowca. Bator z maestrią używa stylów. Nie boi się nawiązań. Równocześnie blisko jest szczegółu. Nie ignoruje nic, co w tego typu literaturze smakuje wyśmienicie. Tych którzy zdecydują się poświęcić jej czas, czeka prawdziwa uczta.

MARCIN WILK (www.martinwoolf.eu)