Teza była taka: „Pan Tadeusz” nie jest epopeją narodową, lecz anachronizmem. W Soplicowie brakuje chłopów, kobiety to meble, a „kraj lat dziecinnych” to pijaństwo i awantury. Reżyser Wojtek Klemm i dramaturg Tomasz Cymerman zrobili o tym trzygodzinny spektakl, który miał prowokować, ale zamiast dyskusji wyszła tik-tokowa mozaika z latarnikiem, niedźwiedziem Wojtkiem i piosenką z „Misia Uszatka” - pisze Tadeusz Marek.
W „Panu Tadeuszu” chodziło o odarcie z nostalgii, wydobycie mroku spomiędzy wersów. Scenografia też była surowa: pośrodku sceny sławojka – raz dworek, raz zamek, raz wychodek. Za nią kurtyna jak z chłodni na mięso. Ale zamiast głębi – jarmark, oczywista metaforyka, chaos i zakrzyczana gra.
Przeczytaj pełen tekst recenzji Tadeusza Marka w Radiu Kraków Kultura
Grubo ciosana forma miała uwypuklić to, co szkolne interpretacje pomijają, ale spektakl traci konsekwencję. Zamiast wyboru scen znaczących – ekspresowy przelot przez fabułę. Nie sposób jej zrekonstruować ani odkryć nowych sensów.
Nowe odczytanie „Pana Tadeusza” to pomysł godny uwagi – mogłoby być zaproszeniem do narodowej autorefleksji.
"Ale czy naprawdę potrzeba do tego spektaklu?" - pyta Tadeusz Marek.