Różnica w wysokości honorariów w Polsce i zachodniej Europie była gigantyczna, A jednak się udało. Najwybitniejsi artyści przyjeżdżali do Krakowa, często za symboliczne wynagrodzenie, lub za darmo, a robili to z sympatii do twórcy festiwalu i jego dyrektora - Stanisława Gałońskiego. Krakowianie mogli posłuchać wykonawców na światowym poziomie i przez te dwa tygodnie poczuć się tak, jakby PRL zniknął

Pomysł był prosty - Kraków to miasto pełne zabytków, miasto w którym przed wiekami działali wielcy europejscy kompozytorzy i muzycy. Dlaczego o tym nie przypomnieć? Dlaczego nie wyprowadzić muzyki z sal koncertowych i nie otworzyć dla niej kościołów, dziedzińców, muzeów?
Jak pan Stanisław Gałoński pomyślał, tak zrobił - chociaż naprawdę nie mogę pojąć, jak mu się to udało. I - pomimo wielu, czasem teraz większych, niż dawniej trudności - nadal się udaje.

Nie będę wymieniać nazwisk artystów, którzy przez te 40 lat grali dla krakowian, a później również dla - coraz liczniejszych - turystów. Można je bez trudu znaleźć w internecie, podobnie jak program tegorocznego, jubileuszowego festiwalu. Zapewniam, że każdy znajdzie coś, czego chciałby posłuchać.

40 lat temu, kiedy chodziłam na koncerty  I  festiwalu Muzyka w Starym Krakowie, byłam po pierwszym roku studiów i dobrze pamiętam jaką radość sprawiała mi świadomość, że w Krakowie stało się coś bardzo ważnego. Miesiąc później jechałam na kolejny festiwal " Warszawska Jesień". To były dwa festiwale, które pokazywały komunie figę, bo muzyka nie zna granic, nie podlegała też cenzurze.

Dlatego z całego serca dziękowałam wówczas panu Stanisławowi za wiarę - że nie jesteśmy gorsi, za nadzieję - że kiedyś do zachodniego świata wrócimy i miłość - do muzyki i Krakowa.