Kino rumuńskie ma od kilku lat dobrą passę: ceni go krytyka, honorują jurorzy międzynarodowych festiwali, budzi zainteresowanie publiczności. A wszystko zaczęło się – przed sześciu laty – od skromnego filmu Cristiana Mungiu „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”, uhonorowanego Złotą Palmą na festiwalu canneńskim (2007). Jego akcja rozgrywała się w ponurym rumuńskim miasteczku, w ostatnich latach panowania Nicolae Ceaușescu. Bohaterka tej przejmującej opowieści zaszła w ciążę. Bała się zostać samotną matką, a ponadto ogromnie obawiała się reakcji otoczenia. Postanowiła zatem poddać się aborcji, co w owych czasach w Rumunii było całkowicie zakazane.
„Wszyscy w naszej rodzinie” – jak sugeruje już sam tytuł – poświęcone jest życiu rodzinnemu. Też rumuńskie miasto (tym razem Bukareszt), ale już nie czasów komunistycznych, ale współczesnych, po ustrojowej transformacji. Otilia dziecko urodziła, ale małżeństwo jej się nie udało. Szybko się rozwiodła, ma nowego mężczyznę, niezbyt atrakcyjnego, ale potrafiącego o nią bardziej – niż były mąż – zadbać. Sofia ma pięć lat, jest uroczą dziewczynką. Mieszka z matką, jej nowym absztyfikantem oraz babcią. Ojciec, z którym ma znakomity kontakt, może zabierać ją z sobą – zgodnie z orzeczeniem sądu – na kilkanaście dni w roku. I właśnie nadchodzi taki moment. Marius zaplanował właśnie krótki wypad z córką nad morze. Napotyka jednak na opór – nie dziewczynki, bo ona jest bardzo chętna – ale otaczających ją dorosłych, którzy bez specjalnych powodów, pod pretekstem złego samopoczucia dziecka, chcą storpedować pomysł ojca Sofii. I zaczyna się – najpierw śmieszno, po czym straszno. Właściwie jak u Hitchcocka, od rodzinnego trzęsienia ziemi, a potem cały czas napięcie rośnie…
Film Radu Jude to przejmujący, wręcz przeszywający „portret rodzinny we wnętrzu”. Niby wszyscy mają dobre intencje, zapewniają o swych uczuciach, ale tak naprawdę zapatrzeni są w swe egoistyczne interesy. Potrafią tylko wzajemnie sobie dokuczać, wypominać dawne grzechy, rozdrapywać niegdysiejsze rany. I podnosić głos, sądząc, że wtedy będą bardziej słyszalni, a co za tym idzie – przekonywający.
Andrzej Jakimowski, autor wchodzącego dziś do kin „Imagine”, w wywiadzie dla „GW” powiedział: „Trzeba mieć pozytywny stosunek do rzeczywistości, żeby się przekonać, jaka ona naprawdę jest. Osoba rozczarowana nigdy się nie zorientuje, co ją otacza, bo wycofuje się z procesu poznania”.