Na pierwszy rzut oka fabuła wydaje się fascynująca. Dwie siostry – niegdyś poróżnione przez miłość do tego samego mężczyzny – spotykają się ponownie po latach. Ten mężczyzna, będący najpierw mężem jednej z nich, związuje się z drugą, odbierając pierwszej nie tylko partnera, ale i dziecko. Brzmi jak gotowy przepis na emocjonalny rollercoaster? Początkowe odcinki rzeczywiście to sugerują.
Różnice między siostrami są diametralne. Jedna z nich – tytułowa „lepsza siostra” – osiąga spektakularny awans społeczny. Zostaje redaktorką naczelną prestiżowego magazynu dla kobiet nowoczesnych, wykształconych, z dużych miast, które nie boją się angażować w sprawy społeczne. Szybko staje się celebrytką i medialną twarzą progresywnej elity. Druga siostra przeciwnie – żyje na marginesie, zmaga się z problemami natury osobistej i prawnej. Ten kontrast jest ciekawy, ale niewystarczająco pogłębiony w serialu.
„Lepsza siostra” to adaptacja powieści autorstwa Alafair Burke – amerykańskiej pisarki i byłej prokuratorki. Jej książki czerpią z realnych spraw sądowych, a głównymi bohaterkami są kobiety. Tak jest i tutaj – kobiece więzi, role społeczne, przemoc (domowa, w sieci) i klasizm to istotne elementy fabuły.
Serial ma wiele atutów – ciekawy punkt wyjścia, dobrze zarysowane bohaterki, aktualne wątki społeczne i solidną obsadę aktorską. To produkcja, którą ogląda się z zainteresowaniem, zwłaszcza na początku, i która porusza istotne tematy: siostrzane relacje, klasizm, przemoc czy kryzys tożsamości. Niestety, im dalej w fabułę, tym wyraźniej czuć, że ten potencjał nie został w pełni wykorzystany. Nadmiar wątków, brak spójności i pogłębienia emocjonalnego sprawiają, że historia miejscami grzęźnie, a widz może poczuć się przytłoczony i zdezorientowany. Zamiast mocnego finału – pozostaje wrażenie niedosytu.
(Cała rozmowa do posłuchania)