Z prof. Mirosławem Skarżyńskim, współautorem audycji "Podglądanie języka" Sylwia Paszkowska rozmawiała w programie "Przed hejnałem".

 

- Dzisiaj w Radiu Kraków na specjalne życzenie słuchaczy i słuchaczek spotkanie z prof. Mirosławem Skarżyńskim, naszym ekspertem cyklu "Podglądanie języka". To już 5 lat, jak uczy nas pan języka polskiego. Czuje pan, że to już 5 lat?

 

Dziękuję za zaproszenie do radia i za to uroczyste powitanie w kuluarach. Nie wiedziałem, że to już 5 lat, bo szczęśliwi czasu nie liczą. Ponieważ jestem szczęśliwy, ile razy przychodzę do Państwa, więc nie wiem, kiedy to 5 lat minęło. W każdym razie, czuję się jak 5-latek.

 

- Zaczął się pan czuć naszą krakowską wykładnią języka polskiego? Czuje pan odpowiedzialność za to, co pan mówi? Ludzie polemizują z tezami, które pan stawia.

 

Najsympatyczniejszym aspektem są maile od słuchaczy. To sygnał, że ktoś słucha tej audycji. Znajdują się tam ciekawe zagadnienia, które zmuszają do szukania po literaturze, by móc odpowiedzieć. Nie czuję się ekspertem. Nie lubię, gdy pani mówi o mnie ekspert, bo jestem szeregowym językoznawcą, Czuję się jak człowiek, który coś pomyślał, coś poczytał i kazali mu robić audycję o poprawności językowej.

 

- Słowo ekspert bardzo się zdewaluowało. Teraz ekspertem jest nawet płyn do czyszczenia w łazience.

 

Ja mam być takim płynem do czyszczenia w łazience?

 

- Do czyszczenia języka polskiego.

 

No dobrze.

 

- A od czego u pana wzięło się to zainteresowanie językiem polskim? Ta miłość do języka, drobiazgowość, pedanteria zostały wyniesione z dzieciństwa, czy wyniknęły z olbrzymiej pasji, którą ktoś pana zaraził?

 

Jeśli szukać źródeł w dzieciństwie, to powinienem omijać językoznawstwo z daleka. U mnie w domu rodzice pilnowali, bym używał języka przyzwoicie pod każdym względem. Potem przeszedłem tresurę szkolną. W tamtym czasie nauczyciele zwracali uwagę nie tylko na treść, ale i formę wypowiedzi. Sto lat temu zdecydowałem się studiować polonistykę, bo zainteresowała mnie historia literatury. Poszedłem na polonistykę z miłości do literatury i z niechęcią do gramatyki. Na 2. roku zainteresowania się zmieniły. Zainteresowała mnie językowa część studiów polonistycznych. Zasługę mieli ludzie. Na pierwszym roku były znakomite wykłady z gramatyki opisowej. Na drugim roku była gramatyka historyczna i świetne wykłady prof. Strutyńskiego. Wtedy zobaczyłem język w działaniu, w ewolucji, w zmianach. Potem już literatura poszła w kąt i wybrałem seminarium językowe. I zaczęło się.

 

- Kiedy się jest profesorem, który się zajmuje poprawnością języka polskiego, czy człowiek ma szansę wyłączyć się chociaż na chwilę i nie słuchać składni, nie wychwytywać błędów? Jakim pan był ojcem, kiedy dzieci były małe? Czy na każdym kroku tropił pan potknięcia?

 

To nie jest tak, że słucham w celach śledczych moich rozmówców. Jeśli chodzi o uczenie języka dziecka, to starałem się ograniczać swoje interwencje do rzeczy najpoważniejszych. Robiłem tak z prostej przyczyny - dziecko reaguje zazwyczaj odwrotnie, niżby się chciało. Takie natrętne poprawianie prowadzi często do tego, że dzieci się zamykają i nie mają ochoty rozmawiać. Trzeba rozważyć, czy chcemy, by była swobodna rozmowa z dzieckiem, czy żeby tresować dziecko nieustannie? Trzeba znaleźć złoty środek.

 

- Ale wobec studentów jest pan ostry.

 

Z wiekiem złagodniałem. Jeśli prowadzę zajęcia z kultury języka, to siłą rzeczy trzeba na to i na owo zwrócić uwagę. Dziwne, gdybym mimo uszu puszczał błędy językowe studentów, którzy kształcą się po to, by później usuwać błędy językowe. 

 

- Wiem, że słuchacze Radia Kraków bardzo cenią pana lekcje za poczucie humoru. I za dystans, z jakim potrafi pan podejść do pewnych sytuacji.

 

A co by dał brak dystansu? Staram się przyduszać swoje objawy poczucia humoru. Wielu uważa, że za dobry dowcip sprzedałbym żonę i dziecko.

 

- Są takie pytania, które pana zaskakują?

 

Zdarzają się takie pytania, na które by dobrze odpowiedzieć, muszę dobrze pogrzebać. To na ogół pytania o pochodzenie wyrazu. Muszę sięgnąć do słowników etymologicznych, bo nie ma co polegać na swojej pamięci. Etymologia to taka nauka, gdzie większość to są hipotezy. Wiele z nich nie podlega weryfikacji, bo nie ma źródeł pisanych. 

 

- Ile języków obcych pan zna?

 

Greki nie znam, łacinę znam tak sobie. Mówię po niemiecku, po rosyjsku. Czytam po angielsku, ukraińsku, białorusku, czesku, słowacku, po serbsku i chorwacku. Ciężkie życie mam, gdy przychodzi mi przeczytać tekst z literatury fachowej po bułgarsku i macedońsku. Wtedy bierze się słownik, prosty podręcznik gramatyki i się czyta. 

 

- Jak pan odbiera wchodzenie reklamowych haseł do języka mówionego? Wszyscy mówią "brawo ja", "brawo ty". 

 

Nie wiem, czy wszyscy. Sparafrazuję Zenona Klemensiewicza - nieprawda, że wszyscy, bo ja tak nie mówię. To są prawie skrzydlate słowa, które jeśli są dobrze użyte dla celów humorystycznych, to mi nie przeszkadzają. Gorzej jest, jeśli takie slogany działają jak słowa wytrychy. Dzisiejszy przegląd prasy zakończono słowami - i to by było na tyle.

 

- Ale to nie był slogan reklamowy. to był chyba żart.

 

Wszystko, co się za często powtarza, zaczyna być nieatrakcyjne, zaczyna być nudne.

 

- A jak pan ocenia przeciętny język ulicy?

 

Nie da się tego zmierzyć. Język jest, jaki jest. Nie ma języka poza nami. Mówiąc o języku, mówimy o sobie samych. Nie umiem powiedzieć, czy 38 milionów użytkowników języka mówi lepiej lub gorzej.

 

- Ja się dzięki panu nauczyłam nowego słowa - używca.

 

Pamiętam nawet, kiedy ono zostało użyte po raz pierwszy. 30 lat temu. Wtedy mój kolega użył go w swoim referacie na konferencji. 

 

- Profesor językoznawstwa kojarzy nam się nobliwie, z książkami, ze słownikami drukowanymi, nie elektronicznymi.

 

Słownik w wersji elektronicznej, jeśli jest dobrze zrobiony, jest o wiele poręczniejszy niż słownik papierowy.

 

- Chciałam spytać pana o słabość do gadżetów i nowych technologii.

 

Tu jest mechanizm naturalny. Jestem facetem, a faceci są jak dzieci. Jak byłem dzieckiem, to nie było takich sympatycznych rzeczy, które mają swoje funkcje usługowe, a teraz to wszystko jest. Chcę nadrobić zaległości z dzieciństwa. Jak patrzę, jak ktoś się bawi dronem, to ja też bym się pobawił, ale nie mam na to czasu. Nie pociągają mnie natomiast żadne gry, zwłaszcza gry komputerowe.  

 

- I teraz słuchacze będą pisać - nigdy nie jest za późno na nic.

 

Będą pisać ci młodsi ode mnie, dlatego że ci w moim wieku wiedzą, że nie ma co szaleć.