Gościem Radia Kraków w audycji "Przed Hejnałem" był prof. Janusz Skalski, kardiochirurg dziecięcy, przez wiele lat związany ze Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, obecnie kierujący Kliniką Kardiochirurgii Dziecięcej Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie, a także uczeń i przyjaciel prof. Zbigniewa Religi.

Czytaj: Jerzy Armata poleca: "Bogowie"

 

Zapis rozmowy Sylwii Paszkowskiej z prof. Januszem Skalskim.

 

Sylwia Paszkowska: Widział pan już film "Bogowie"?

 

Prof. Janusz Skalski: Tak, jako jeden z pierwszych, na pokazie dla kardiochirurgów.

 

W tym filmie prof. Zbigniew Religa pokazany jest nie tylko jako lekarz, ale jako wizjoner, eksperymentator, nawet szaleniec. Pan był jego uczniem, ale też jego przyjacielem i ma pan odwagę mówić o tym wprost.

 

Jestem jedynym w Krakowie człowiekiem, który pracował z nim bardzo blisko. Film jest bardzo realistyczny. Nałogi Religi pokazane są jaskrawo, ale to wszystko prawda. To człowiek - pasjonat, ale też normalny facet. Trzeba podkreślić też, że to był tytan pracy, pracował niesamowicie dużo, przez co wszyscy go szanowali.

 

Tytuł "Bogowie" dużo mówi o waszym zawodzie.

 

Ten tytuł nie podoba nam się. Film jest dobry, realistyczny, oddaje naszą pracę, ale przez tytuł czujemy się onieśmieleni, nie czujemy się bogami. Bycie kardiochirurgiem to wykonywanie zawodu, jak każdego innego. Choć odpowiedzialność jest ogromna.

 

Jak żyć ze świadomością, że się nie udało?

 

Jest strasznie trudno i to jest właśnie to, co powodowało, że Religa wpadł w alkoholizm. On bardzo przeżywał swoje niepowodzenia. Nie tylko w życiu zawodowym.

 

Pan zajął się kardiochirurgią dziecięca, która wydaje się być trudniejsza.

 

Odpowiedzialność jest zawsze duża. Kardiochirurgia dziecięca jest bardzo trudna, często trudniejsza niż kardiochirurgia dorosłego człowieka, ale jeśli chodzi o emocje, jest podobnie. Podziwiam kardiochirurgów zajmujących się dorosłymi, bo to ludzie, którzy mają przeszłość, nierzadko ważne historie i w takiej sytuacji też trzeba zrobić wszystko, by dać im jeszcze chwilę pożyć. Trudno jest więc porównać to, co robimy dla małego człowieka, z tym co robimy dla osoby dorosłej.

 

Co z emocjami? Chirurdzy powinni się przecież dystansować.

 

Nie zgadzam się. Ponoć są wtedy lepsze wyniki, ale ja w to nie wierzę. Emocje pozwalają wykrzesać z nas więcej, niż w przypadku, kiedy podchodzilibyśmy do naszych przypadków chłodno.

 

Serce przeszczepiane dziecku musi pochodzić od dawcy w podobnym wieku, a więc zawsze za życiem dla jednego małego pacjenta stoi śmierć innego.

 

To jest ogromnie trudny problem. Żeby uratować jedno życie, ktoś inny musi to życie stracić. Społeczeństwo musi to w końcu zrozumieć. Jedna osoba może ocalić kilka żyć. Warto walczyć o to, by pobrań było jak najwięcej. U dzieci takich pobrań jest niewiele. Przynajmniej w naszym kraju. Na Zachodzie jest inaczej. Tu rola lekarza jest ważna. To musi odbyć się bez przepychanek, nie można robić tego na siłę.

 

Nie tylko transplantologią się pan zajmuje. To także inne operacje.

 

W Krakowie wykonujemy pełny zakres kardiochirurgii dziecięcej. Natomiast to, co zdominowało kardiochirurgię dziecięcą to operacje, bardzo trudne, złożonych wad serca. Kiedyś dzieci umierały, dziś możemy je leczyć. Kiedyś to było nie do pomyślenia.

 

Policzył pan kiedyś pacjentów, których udało się panu uratować?

 

Myślę, że około siedmiu tysięcy.

 

To piękna rodzina.