Danuta Szaflarska obchodzi w tym roku 100. urodziny. W rozmowie z Radiem Kraków opowiada Agnieszce Wrońskiej o swoim dotychczasowym dorobku teatralno-filmowym i... sentymentalnych powrotach do Tarnowa.

 

Zobacz także: Spotkanie z Danutą Szaflarską i projekcja wyjątkowego filmu

 

Zapis rozmowy:

Agnieszka Wrońska: Ma pani jakiegoś sentyment do Tarnowa?

 

Danuta Szaflarska: Tarnów jest niezwykłym i przepięknym miastem, w którym za każdym razem odkrywa się coś pięknego i nowego. Miejscowi, zdaje się, nie doceniają tego. Ten ratusz renesansowy, rynek, katedra, kościół gotycki, wąskie uliczki, te kamienice... Tak różne i piękne. Tego nigdzie nie ma.

 

Ma tu pani swoje ulubione miejsce?

 

Trudno określić. Może najbardziej rynek. Ale nie tyle lubię sam Tarnów, co ten festiwal. Bywałam na różnych festiwalach w Polsce. Ale takiego nie ma nigdzie.

 

Co jest takiego niezwykłego w Tarnowskiej Nagrodzie Filmowej?

 

Pani Ania, organizatorka, stwarza gościom niezwykłe warunki. Możemy spotkać się, oglądać filmy. Organizowane są przeróżne imprezy poza projekcjami filmów, zwłaszcza dla dzieci. Na rynku wybudowany jest namiot, a w środku fantastyczne stoisko z książkami, gdzie znalazłam elementarze Falskiego!

 

Tarnów i ten tarnowski festiwal ma specyficzny klimat.

 

Tak. A poza tym całe miasto żyje tym festiwalem. Jest mnóstwo ludzi na publiczności.

 

Jakie filmy lubi oglądać Danuta Szaflarska?

 

Dobre filmy. Przed wojną raczej oglądaliśmy filmy francuskie i amerykańskie. Jako młodzież troszkę lekceważyliśmy sobie polskie filmy.

 

A ma pani jakiś swój ukochany film?

 

Jest ich bardzo dużo! Dla przykładu podam "Kabaret" z Lizą Minelli i czeskie filmy. Ale naprawdę ciężko jest wybrać. Ja już tak długo żyję i tak wiele widziałam.

 

A w pani karierze aktorskiej jest jakaś rola, którą zawsze chciała pani zagrać? Może jest jakieś niespełnione marzenie?

 

Nie. Nie mam takich. Bardzo dużo grałam i robię to do dziś - w dwóch teatrach. Nigdy nie musiałam marzyć o jakichś rolach. Grałam różne role: i komediowe, i dramatyczne. Gram od 1939 roku. Zaangażowałam się w teatr wileński. I graliśmy tam przez 2 lata, aż do wkroczenia Niemców. Miałam 19 premier. Krótko się grało, ale często. Potem w czasie okupacji organizowaliśmy teatr frontowy. Po wojnie wylądowałam w Krakowie, a potem trafiłam do Łodzi i Warszawy. Nie mogę narzekać. Jestem aktorką spełnioną.

 

Którąś rolę pamięta pani szczególnie?

 

Mam dużo ulubionych. Taką jest "Aszantka" Włodziemierza Perzyńskiego. A zdarzały się i... "knoty". Aktor powinien mieć pokorę do końca i krytyczny stosunek do swoje pracy. Każda rola to praca na nowo. Nie jest tak, że wszystko się wie i potrafi.

 

Lubi pani wracać do Tarnowa?

 

Tak, bardzo! Jak do własnego domu.