W programie Przed hejnałem w Radiu Kraków gość specjalny, polski narciarz wysokogórski – Andrzej Bargiel. Pochodzący z Łętowni w Małopolsce 26-latek najpierw wyszedł na ośmiotysięcznik Manaslu – zajęło mu to 14 godzin, a później jako drugi w historii zjechał na nartach do bazy położonej na wysokości ok. 4800 m. W sumie trwało to 21 godzin i 14 minut. Mimo że rekord udało się pobić, jak na prawdziwego sportowca przystało, niedosyt pozostał.

 

Zapis rozmowy Sylwii Paszkowskiej z Andrzejem Bargielem

Sylwia Paszkowska: Kilka tygodni temu wróciłeś do kraju. Teraz, kiedy emocje już opadły, możesz na zimno spojrzeć na to, czego już dokonałeś?

 

Andrzej Bargiel: Na pewno to, czego dokonałem na tej wyprawie udowodniło mi, że stać mnie na bardzo dużo rzeczy. Można robić naprawdę niewiarygodne rzeczy w Himalajach i można je robić szybko. Też był to duży krok w mojej karierze. Można realizować bardzo poważne projekty.

 

W rekordowym czasie wyszedłeś na Manaslu i w rekordowym czasie zjechałeś – to dwa rekordy, które udało ci się pobić. Trzeciego nie udało się, a chciałeś zjechać bez odpinania nart.

 

Niestety nie udało się tego zrobić. Choć te najbardziej kluczowe odcinki, szczyt 6300 m, udało się zjechać, czego wcześniej nikt nie zrobił. Ta góra jest dość trudna, a warunki nie były sprzyjające.

 

 

Jesteś 9 spośród 11 dzieci Marii i Józefa Bargielów, od początku rozsadzała cię energia i nikt nie mógł sobie z tobą poradzić, zrobiły to sporty ekstremalne – czytamy na twojej stronie internetowej. To, że jesteś tym 9 dzieckiem ma znaczenie?

 

Na pewno mam bardzo dużą rodzinę, z czego bardzo się cieszę. W dzieicństwie każdy musiał radzić sobie sam. Może to z tego się wzięło? Trudno powiedzieć. Potrzebuję dużych celów i wyznań, żebym nie popadał w stagnację. Nie lubię tego.

 

To, że zacząłeś jeździć na nartach i uprawiać skialpinizm to w dużej mierze zasługa twojego starszego brata, który jest TOPR-owcem.

 

Tak, mój brat jest ratownikiem i przewodnikiem wysokgórskim. Pokazał mi ten sport. Później to wyszło naturalnie. Startowałem przez wiele lat w zawodach skiturowych w narciarstwie wysokogórskim, w mistrzostwach i pucharach świata. Wkręciłem się w to bardzo mocno.

 

Teraz wkręcasz w to młodszego brata.

 

Tak, mój młodszy brat startuje w zawodach. Mnóstwo jeździmy na nartach. Bardzo chciałbym wciągnąć go w projekt. Musi jeszcze nabrać doświadczenia. Mam nadzieję, że kiedyś wystartujemy w trójkę.

 

Starszy brat jest już w twoim teamie.

 

Tak. Byliśmy razem na dwóch wyprawach. To niesamowite, że można z najbliższym rodzeństwem robić takie rzeczy. Rzadko to się zdarza.

 

Wszyscy mówią cały czas o wyprawie Andrzeja Bargiela, ale ty cały czas powtarzasz, że ten sport i twój sukces to sukces wielu osób. Czegoś takiego nie dokonuje się w pojedynkę.

 

Tak, przy samej organizacji tego dużego projektu, założeniem było stworzenie teamu, który podejmie się takiego wyzwania. Udało się zebrać samych specjalistów. Mój brat ma olbrzymie doświadczenie. Jeździ z nami Darek Załuski, który jest najlepszym filmowcem wśród himalaistów. Był na 5 ośmiotysięcznikach, min. na K-2. Jest też Marcin Kin, który jest świetnym fotografem sportów ekstremalnych. Team jest bardzo ważny. Żeby robić tak trudne rzeczy, wszyscy muszą na to pracować i musi być jasno postawiony cel.

 

Na twojej kurtce napisane jest "sunt leones". To logo waszego teamu.

 

Na bazie mojego doświadczenia i tego co robiłem – uczestniczyłem również w wyprawach narodowych polskiego himalaizmu zimowego, ale nie poczułem tego. Stwierdziłem, że jeśli mam wracać w Himalaje to tylko na nartach, bo to mnie kręci. Nie lubię chodzić po śniegu. Dlaczego schodzić z gór, skoro można z ich zjeżdżać? Stąd zrodził się projekt narciarski, który zakłada zjeżdżanie z najwyższych gór świata. Nazywa się "hic sunt leones".

 

To znaczy: "Tu są lwy".

 

Rzymianie w dawnych czasach oznaczali tereny nieznane pieczęcią z tym podpisem. Ja chcę, przez ten projekt, odkrywać te najwyższe góry narciarsko.

 

To jest twój autorski projekt.

 

Tak. Ta wyprawa była już drugim wydarzeniem. Ten projekt będzie się rozwijał. Plany są na najbliższe lata.

 

Projekt zakłada zdobycie wszystkich ośmiotysięczników i zjechanie z nich na nartach. Ukonorowaniem ma być zdobycie Mount Everestu i zjechanie z niego bez użycia tlenu. Ambitnie.

 

To nie jest plan na już. W 2016 roku podejmiemy pierwszą próbę wejścia na Mount Everest bez użycia tlenu, czego nikt nie robił. Bez tlenu jest trudniej. To będzie duże wyzwanie.

 

Jak się jeździ na nartach na takiej wysokości, gdy tak... strasznie wieje?

 

Nie zawsze wieje. Wokół pogody tworzą się straszne mity. Przygotowaliśmy na wyprawę specjalny kombinezon, który jest naprawdę cienki. Termika wygląda tam jak zimą w Tatrach. Przez to, że tak szybko się tam poruszam, jest mi za ciepło w kombinezonach himalajskich. Tomek Ossoliński zaprojektował taki kombinezon. To też było ciekawe wydarzenie.

 

Czy masz jakiegoś menedżera? Czy ludzi, którzy zapewniają ci środki na taką wyprawę. Wszelkie wyprawy w Himalaje łączą się z ogromnymi kosztami.

 

Tak, mam team menedżerski. Z managementem w Polsce jest spory problem. W moim otoczeniu jest dużo osób ze środowiska biznesu , które wspierają ten projekt i uczą mnie wielu rzeczy. Bez nich pewnie nie udałoby się tego pociągnąć.

 

Ile jest takich osób w Polsce uprawiających taką dyscyplinę na takim poziomie?

 

Nie ma. Oprócz mnie na świecie jest jedna osoba, która łączy narciarstwo z takimi sportowymi wejściami. To Niemiec, Benedikt Böhm. To jego rekord pobiłem na Manaslu. Jest Ueli Steck. I Jornet Kilian - Hiszpan, który jest sky runnerem i robi to świetnie, ale nie był jeszcze w Himalajach.

 

Czyli w najgorszym wypadku można być czwartym...

 

Tak. Fajnie byłoby łączyć ekipy tych najlepszych i zrobić międzynarodowy projekt. Wtedy podniosłoby to poziom.

 

Byłeś wciągany w projekt polskiego himalaizmu zimowego, ale nie wszedłeś w to. Dlaczego?

 

Nie kupiłem tego. Narty były dla mnie bardzo ważne. Uczestniczyłem w dwóch wyprawach, używałem nart i to zupełnie nie działało. To tempo jest inne. Byłem dużo szybszy. Ciężko się współpracowało. Mam pomysł, żeby robić to zdecydowanie szybciej.

 

Twoje wejście na Manaslu, rekordowe, zbiegł się z 30 rocznicą pierwszego zimowego wejścia na te góry – dokonali go zakopiańczycy: Ryszard Gajewski i Maciej Berbeka. Berbeka w marcu 2013 roku zginął na Broad Peak. Jak odebrałeś decyzję o umorzeniu śledztwa dotyczącego tej tragedii?

 

Szczerze, nie słyszałem tego. Niedawno wróciłem do kraju.

 

Czy to jest tak, że każdy sportowiec, idący w góry w takich warunkach, musi liczyć się, że w pewnej sytuacji zostaje sam?

 

Myślę, że tutaj zostały popełnione błędy taktyczne. Ten team wcześniej się nie znał. W moim projekcie mam zaufane osoby i wiem, że mogę na nie liczyć. Wiemy wspólnie, na ile możemy sobie pozwolić i realizujemy to. Przede wszystkim planujemy wszystko jeszcze w Polsce i realizujemy to na bieżąco. Na tych wysokościach jest bardzo ciężko. A jeśli chodzi o pomoc, to zależy od tego, ile mamy energii. W polskim himalaizmie brakuje sportowców, którzy uprawialiby jakikolwiek sport wyczynowo wcześniej. Ciężko kogokolwiek obwiniać.

A może to myślenie głównie o celach i chęć pisania historii?

 

Może my, Polacy, mamy takie podejście, że chcemy coś za wszelką cenę udowodnić. Ja trochę bawię się tym sportem. To jest przygoda. Świetnie czuję się na nizinach. Nigdy nie stawiam wszystkiego na jedną kartę.

 

To kiedy następna okazja do "zabawy" na takich wysokościach?

 

Na pewno będę teraz pracował nad projektem latem - 5 siedmiotysięczników. To będą szczyty w krajach byłego Związku Radzieckiego. Chciałbym to zrobić bardzo szybko. Baza – szczyt – zjazd. Poniżej 24 godzin. Przede wszystkim chciałbym to zrobić szybciej niż Denis Urubko, który to zrobił w ciągu 35 dni. Można to zrobić szybciej i przede wszystki na nartach. Nikt z tych szczytów nie zjeżdżał jeszcze na nartach.

 

Ciągle się mówi o twojej ostatniej wyprawie, a przecież jesteś trzykrotnym mistrzem w skialpinizmie, masz też na koncie zwycięstwo w Elbru Race, w Rosji – rekord świata. Jako pierwszy Polak zjechałeś z Shisha Pangmy. A masz dopiero 26 lat. Mówi się, że himalaizm to dyscyplina dojrzałych ludzi.

 

To sport ludzi, którzy mają duże doświadczenie. Od dzieciństwa trenowałem, spędzałem mnóstwo czasu w górach. Mam doświadczenie i kondycję, a to pomaga realizować cele. Trochę się na tym znam i potrafię podejmować odpowiednie decyzje.

 

I masz pokorę wobec gór?

 

Zdecydowanie tak. Trzeba zawsze mieć tę pokorę. Himalaje są ogromne, ale krzywdę można sobie zrobić nawet w dużo niższych górach. Tatry potrafią być bardzo groźne - pogoda jest zmienna. Trzeba zawsze uważać i zachowywać rozwagę.