Radio Kraków
  • A
  • A
  • A
share

Karabin przeciwpancerny Ur 35

W tym nowym, wrześniowym, cyklu chciałbym przypomnieć - w czasie kilkunastu najbliższych spotkań - historię legendarnych konstrukcji stanowiących wyposażenie wojska polskiego, we wrześniu 1939. Zdaję sobie sprawę, że słowa "legendarny" w kilku przypadkach użyłem nieco na wyrost, ale mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone ze względu na intencje, jakie mną kierowały... przed nami "piechota, ta szara piechota" - a dokładnie jeden z elementów jej uzbrojenia. Karabin przeciwpancerny Ur 35.

Polski ułan z karabinem UR. Fot. Ministerstwo Wojny 1938 - Ministerstwo Wojny, "Instrukcja o noszeniu, troczeniu i pakowaniu wyposażenia kawalerii", Warszawa 1938., Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=31913573

Choć pomysł strzelania z karabinu do czołgu może wydawać się nieco szalony, to pamiętać trzeba, że czołgi z '39 roku, niewiele przypominały współczesne Leopardy czy Abramsy. Chyba tylko w tym, że też miały gąsienice, bo wieże, to już nie zawsze. Większość sprzętu pancernego początku wojny stanowiła prawdziwa drobnica - czyli czołgi lekkie, tankietki i samochody pancerne. Wydawało się więc, że wyposażenie pododdziałów w lekkie, przenośne, można nawet, w pewnym uproszczeniu, powiedzieć "osobiste" środki przeciwpancerne, jest dobrym pomysłem.

Prace nad polskim karabinem przeciwpancernym rozpoczęły się w 1932 roku pod kierownictwem inżyniera Józefa Maroszka. Istotą skutecznego działania jego broni było nie samo przebicie pancerza, ale wytworzenie takiej energii uderzenia, która spowoduje, że po drugiej stronie płyta pancerna popęka i stworzy masę odłamków rażących załogę czołgu. Z dystansu 300 metrów broń radziła sobie z pancerzami o grubości 15 milimetrów. Ze 100 metrów - było to już 35 milimetrów, a biorąc pod uwagę, że pancerze ówczesnych czołgów niemieckich i sowieckich nie przekraczały 30 milimetrów - było to zupełnie wystarczające. 

Produkcję, w tajemnicy, uruchomiono w 1936 roku, a nazwa "Ur" miała sugerować, że jest to zwykły karabin produkowany na zamówienie Urugwaju. Istnienie tej broni utajniono do tego stopnia, że niekiedy skrzynie z karabinami otwierano dopiero po wybuchu walk (a znane są relacje, że czasem nawet po ich zakończeniu), na szczęście konstrukcja inżyniera Maroszka zaprojektowana była tak by jak najbardziej przypominać zwykły karabin, zatem nawet nieprzygotowani do jej obsługi żołnierze nie mieli z nią problemów. Ubocznym skutkiem ścisłej tajemnicy jest to, że do dziś nie wiemy, ile karabinów Ur trafiło w ręce polskich żołnierzy. Szacuje się, że było to od 3500, do nawet 5000 egzemplarzy. W każdym razie na tyle dużo, że polscy kawalerzyści mieli czym atakować czołgi i nie trzeba powtarzać bzdur o szablach.

Karabin Ur ze skalą. Fot. Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=260266

Na czym polegała wyjątkowość tej broni - zapyta ktoś - przecież wiele krajów produkowało karabiny ppanc, zwane także rusznicami? Otóż rusznice były z grubsza dwa razy cięższe i wymagały obsługi zespołowej, a karabin inżyniera Maroszka był bronią prawdziwie indywidualną, zaprojektowaną na kształt popularnego karabinu Mausera, co pozwalało strzelać z niego niemal z marszu, i niemal każdemu umiejącemu strzelać - żołnierzowi.

Niemcy, których skuteczność karabinu srodze zaskoczyła, przejęli około 1000 sztuk Ur'ów i natychmiast wcielili go do swojej armii. Kiedy skonstruowali własny model karabinu ppanc, sprezentowli je Włochom, dzięki czemu polska broń znalazła się w Afryce. Podobno jeszcze w czasie wojny w Afganistanie z Ur'a zestrzelono śmigłowiec, podobno amerykańscy żołnierze znaleźli kilka Ur'ów w irackich arsenałach. Podobno...

 

Andrzej Kukuczka

Wyślij opinię na temat artykułu

Najnowsze

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię