Czy żona nie jest zazdrosna?
Trzeba by ją zapytać o to, ale sądzę, że każdy, kto się zetknął trochę bliżej z osobowością Modrzejewskiej, musi się do niej przekonać i to w sposób taki najbardziej szlachetny.
Bo piękną była kobietą.
Bo była kobietą piękną. To zresztą pani profesor z Poznania Dobrochna Ratajczakowa sprawdziła, czy Modrzejewska spełnia te wszystkie kryteria przyjęte przez kanony piękna. I wyszło, że spełnia. Dla mnie wszystko, co cechowało Modrzejewską sprowadza się do słowa, którego ona lubiła używać. Harmonia. Harmonia i w wyglądzie, i w ubiorze.
I w duszy?
W duszy często były burze, ale one zmierzały właśnie w stronę harmonii.
Gdybyśmy sięgnęli do początków pana życia. Czy w miejscu pana urodzenia, we Frysztaku na Podkarpaciu, ktoś mówił o Modrzejewskiej?
Nie sądzę, żeby się pojawiło wtedy w ogóle to nazwisko. W szkole podstawowej chyba nie ma właściwie niczego o polskim teatrze. To był raczej czas szkoły średniej.
A szkoła średnia, liceum, to było Jasło. To były pierwsze wyprawy do teatru?
Mieszkałem w internacie. Nie stać mnie było na żadne teatry, bo najbliższy teatr był w Rzeszowie, Teatr Siemaszkowej. Nigdy tam nie byłem w tym czasie. Natomiast do Domu Kultury w Jaśle czasem przyjeżdżał ten teatr rzeszowski i stąd moja znajomość z teatrem z czasów jeszcze licealnych. Poza tym nauczycielom się chciało i instruktorom się chciało aranżować nasze jakieś parateatralne działania.
Czuł już Pan wtedy, że teatr to jest magia?
To, że jest magia to poczuje każdy, kto w to wejdzie. Natomiast nie wiem, czy ja myślałem w tych kategoriach, że to jest coś co wciąga. Ja w ogóle nie myślałem właściwie na studiach polonistycznych na UJ żeby się zajmować teatrem. Teatrologii wtedy nie było.
Poza tym ciekawe rzeczy w teatrze się wtedy działy. A poza wszystkim innym można było przy małych znajomościach zostać statystą w teatrze. Statysta to nie tylko magia teatralna, ale trochę pieniędzy, co w tym czasie miało duże znaczenie.
Co w Panu otworzyło to patrzenie na teatr od strony kulis?
Byłem oczarowany rozmowami z aktorami, zwłaszcza starszymi aktorami, z którymi się wtedy spotykaliśmy. To były długie rozmowy. Nie do zapomnienia. Tym ludziom o coś chodziło. Ale to dla mnie jako studenta początkującego była jeszcze tajemnica właściwie, o co w tym wszystkim chodzi.
Może to moja mama najlepiej odpowiedziała, która nigdy w życiu w teatrze nie była, ale niezależnie od tego, jakie roboty w polu były, to zawsze w poniedziałek obowiązkowy był Teatr Telewizji. Kiedyś zapytałem ją, dlaczego akurat to ją tak przyciąga, że zostawia wszystko. „Bo to jest zupełnie inny świat i chcę trochę z nim się skontaktować, tam pobyć” - powiedziała.
To jest zaskakujące, co pan powiedział, że ci starsi, doświadczeni aktorzy rozmawiali między sobą, ale też rozmawiali z panem, dopuszczali młodych studentów, statystów do tych rozmów.
Wręcz oni jak gdyby oczekiwali tego. Takie miałem wrażenie, że im to sprawia ogromną przyjemność, kiedy mogą komuś opowiedzieć, co im w duszy gra. To była wielka lekcja, znakomita nauka teatru właśnie.
W tym okresie licealnym i mieszkania w Jaśle w internacie, oprócz być może tych zainteresowań teatralnych rozwijał się powoli drugi nurt zainteresowań, który potem owocował zarządzaniem kulturą, co było bardzo nowoczesne myślenie wtedy, kiedy pan w ogóle tworzył ten kierunek studiów. Proszę opowiedzieć o tych swoich doświadczeniach.
Było dosyć proste i oczywiste i sądzę, że mnie się udało tyle, że trafiłem w środowisko, które nie mówiło nie. Nie zabraniało. Chcesz robić koło internatu, gdzie był śmietnik wokół, chcesz robić boisko do siatkówki? Proszę bardzo. Mój wychowawca spełnił marzenie swojego życia, kupił motor i postanowił nas nauczyć jeździć na tym motorze. Próba ze mną skończyła się tym, że mu stłukłem ten motor, ale nie było żadnych złych konsekwencji.
Zarabiał pan wtedy pierwsze pieniądze.
U ojca, który prowadził sklep z materiałami żelaznymi.
Ale prowadził pan też sklepik w internacie.
To się wydawało takie oczywiste. Jak się dowiedziałem, że towary w sklepie biorą się z hurtowni, a sklep narzuca marże, sprowadzałem do sklepiku w internacie słodycze wprost z hurtowni.
Co jeszcze w internacie było taką dobrą cechą. Mianowicie pozwolili nam sprowadzić z Rzeszowa z centralni wynajmu filmów, aparat do wyświetlania filmów. I w związku z tym mogliśmy bodaj co tydzień mieć nowy film. Oczywiście bez biletów. Musieliśmy się nauczyć obsługiwać ten aparat, kleić taśmy filmowe, które się urywały często.
Ale film nie skradł pana serca?
Film nie.
Jak powstała decyzja o wyborze Krakowa jako miejsca studiów i polonistyki na Uniwersytecie?
Nie wiem właściwie, jak to się stało. Dla mnie to było proste, oczywiste. Pewnie jest to zasługa pani Osuchowskiej, nauczycielki z podstawówki, która za karę kazała się uczyć „Pana Tadeusza” na pamięć i biła linijką po łapach. Ale rzeczywiście to była taka zapalona osoba, jeśli chodzi o literaturę.
Natomiast w Jaśle była nowa nauczycielka po polonistyce wrocławskiej. Robiła dyktanda. Ja zrobiłem w tym dyktando tylko 13 błędów ortograficznych. Jak się dowiedziała, że zamierzam iść na polonistykę, to powiedziała, że mi żadnej opinii pozytywnej nie da, bo to jest w ogóle skandal.
Potem jednakowo przerabialiśmy „Faraona” Bolesława Prusa. Ta książka zauroczyła mnie. Napisałem jakieś zadanie i usłyszałem od nauczycielki, że to jest niemożliwe, żebym to ja sam napisał. Ale rzeczywiście z pomocą bibliotekarzy jasielskich to zrobiłem.
Natomiast w 11. klasie pojawił się nauczyciel, który był znudzony programem szkolnym, ale był fenomenalnym nauczycielem. Stał przy oknie, łapał muchy, dopóki nie nawiązał się jakiś kontakt z którymś z uczniów pod pretekstem literatury. Wtedy pan się niesłychanie ożywiał. I on mnie nauczył, że trzeba mieć w sobie pasję, a reszta, program taki nudny, to niech sobie tam będzie.
Od piętnastu lat w Krakowie działa Fundacja na Rzecz Modrzejewskiej. Pan jest prezesem tej Fundacji. Czy są po Modrzejewskiej fizyczne pamiątki w Krakowie?
Fundacja jest, istnieje, bo ją założyłem i tu możemy wrócić do pierwszego pani pytania, co moja żona na to. Mianowicie nie zauważyła, że trzeba było jakieś pieniądze wyłożyć na to, żeby Fundacja Modrzejewskiej mogła zaistnieć. Ale też i kilka innych osób dało się przekonać do tego.
Fundacja w tej chwili ma coś, co nazwaliśmy szumnie, Salon Modrzejewskiej. Mieści się przy ulicy Siennej 5, w pięknym budynku Arcybractwa Miłosierdzia. Dlatego tam, bo Arcybractwo Miłosierdzia jest właścicielem jedynego domu Modrzejewskiej, który w Polsce po niej pozostał. To jest tutaj obok Radia, przy ulicy Grottgera , dom, który Modrzejewska urządzała.
Modrzejówka tak zwana, która jest w tej chwili w remoncie.
Budynek jest piękny i jest wpisany zresztą do Rejestru Zabytków.
Z ciekawostek, jest spora kolekcja, to pani profesor Alicja Kędziora zgromadziła, kosmetyków, które Modrzejewska reklamowała. Mało tego, Muzeum Historii Polski było u nas kilka miesięcy temu. Próbowali pobrać zapachy z perfum, oczywiście nie wiadomo, czy tam są oryginalne jeszcze.
W każdym razie, dosyć dużo tego jest, tylko jest problem podstawowy, żeby to wszystko mogło zaistnieć i przebić się do powszechnej świadomości, musi być miejsce. Nie da się tego zrobić siłami niepozornej fundacji, prywatnymi siłami. To musi być jakaś instytucja, która za tym stanie - czy instytucja państwowa wywodząca się z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, czy też instytucja miejska, czy jakaś inna. Jest przygotowany materiał, żeby takie miejsce zagospodarować, oswoić. Mało tego, można poszerzyć formułę. Do Modrzejewskiej przyjeżdżał Paderewski. Od razu aż się prosi współpraca z Muzeum Paderewskiego. Jest dom Modrzejewskiej w Kalifornii, dość podobny do Modrzejówki krakowskiej. Są otwarci na współpracę. W otoczeniu Modrzejewskiej był Adam Chmielowski, Brat Albert, towarzysz broni Karola Chłapowskiego, powstaniec styczniowy. I w ten sposób można skompletować duże grono osób znaczących w polskiej historii.
Rozmawiałem kiedyś z wybitnymi aktorami krakowskimi, proponując im ewentualne pomieszczenie w Modrzejówce na ich izbę pamięci. Proszę mi wierzyć, nikt nie powiedział nie. Są to właściwie najgłośniejsze nazwiska i one rzeczywiście idą w niepamięć. A Modrzejewska zawsze była gościnna, uczynna, chciała czynić dobrze, na pewno by zaprosiła ich wszystkich tutaj.
Remont Modrzejówki trwa, więc jest ciągle nadzieja, że być może to będzie takie miejsce właśnie związane z Modrzejewską.
Miejmy taką nadzieję.
Kiedy pan teraz chodzi do teatru, to co pana w teatrze zachwyca i czy ten teatr dalej jest dla pana taką tajemnicą?
Wolałbym tego nie komentować, bo w sumie bardzo rzadko już chodzę do teatru, ponieważ nie do końca rozumiem, o co w tej chwili ludziom teatru naprawdę chodzi.
Dla mnie to było oczywiste, kiedy brał się za Witkacego Jarocki, kiedy Swinarski brał się za najtrudniejsze właściwie rzeczy, kiedy Wajda robił „Noc Listopadową” i inne. To było dla mnie oczywiste, ku czemu oni zmierzają, czemu oni to robią. Natomiast w tej chwili ja nie jestem w stanie za tym nadążyć…
Natomiast Modrzejewską polecam na deser każdemu, kto chce doświadczyć czegoś bardzo, bardzo smacznego.