Gościem Jacka Bańki była Marta Śmietana z Muzeum KL Plaszow
Krakowską odpowiedzią Niemców na powstanie warszawskie była „czarna niedziela”. 6 sierpnia 1944 roku do obozu trafiło około sześciu tysięcy krakowian. Wiadomo, co się z nimi potem stało?
Zostali osadzeni na terenie KL-Plaszow i z czasem sukcesywnie byli zwalniani. W pierwszej kolejności specjaliści, potrzebni do produkcji. Była to największa liczba osób osadzonych na terenie obozu. Paradoksalne jest to, że nie byli oni więźniami, natomiast są bardzo ważną częścią historii tego miejsca. Bardzo polecam materiał nakręcony przez Tadeusza Franiszyna, żołnierza Armii Krajowej, z ukrytej kamery. Ten materiał dokumentuje, jak odbywały się łapanki w trakcie „czarnej niedzieli”. Widać, jak ludzie brani są z ulicy, ładowani do samochodów i wywożeni na teren obozu.
To była trauma dla Krakowa?
Na pewno to była trauma dla Krakowa, dla rodzin tych, którzy nagle zniknęli. Nie od razu było wiadomo, co się stało z ojcem, bratem, mężem. Wiemy, że w przypadku niepewności o los najbliższych, kilka godzin bywa decydujące. Wspomnienia też przynoszą do nas ci, którzy są potomkami aresztowanych. Oni noszą tę historię w sobie. Dla Polaków osadzonych w trakcie czarnej niedzieli na terenie obozu była to największa - być może - życiowa trauma, natomiast dla więźniów żydowskich początek strasznej drogi, która dla wielu nie zakończy się ocaleniem, a dla innych zakończy się dopiero w połowie 1945 roku. Gdybyśmy się skupili na dwóch historiach - załóżmy Polaka osadzonego wówczas na terenie KL Plaszow i więźnia żydowskiego, który wyruszył do Gross Rosen, Buchenwaldu, Auschwitz - to trudno pojąć, że te dwa losy toczyły się i rozgrywały w tej samej przestrzeni.
Sytuacja w sierpniu 1944 jest taka, że Armia Czerwona jest bardzo blisko, jest już po lądowaniu aliantów w Normandii. Czy na terenie KL Plaszów rozpoczyna się zacieranie śladów?
Tak. Tym, co było charakterystyczne dla aktywności niemieckiej w czasie, gdy zmieniała się sytuacja na froncie, była likwidacja mogił masowych. To jest przede wszystkim zacieranie śladów. To było pokłosie tego, jak odbywała się zagłada w swojej pierwszej fazie, gdy najczęściej zwłoki ofiar były grzebane w grobach masowych, nie były palone. Te "modyfikacje" w zagładzie wprowadzono później, tak samo było w KL Plaszow, gdzie dwie pierwsze mogiły masowe to miejsca wypełnione ciałami ofiar. Dopiero w trzecim miejscu egzekucji, w którym obecnie stoi Pomnik Ofiar Faszyzmu, szczątki ludzkie były palone. W sierpniu, we wrześniu rozpoczyna się i trwa palenie ofiar pogrzebanych w dwóch pierwszych mogiłach masowych. Odbywa się to oczywiście pod nadzorem załogi, ale te prace wykonują więźniowie. Wykopują szczątki swoich pobratymców, osób sobie bliskich, często krewnych. W relacjach pojawiają się informacje o strasznym smrodzie, który ściele się nad obozem.
Takie są kolejne miesiące?
Ubywa osadzonych, sprzętu, teren pustoszeje. Na sam koniec zostaje grupa około 600 więźniów, która pod nadzorem ostatniego komendanta obozu wyrusza w kierunku Auschwitz. Z czasem dołączają do marszów śmierci, idą w kierunku Wodzisławia. Ten proces trwa ponad pół roku, bo to nie jest proste dyslokować więźniów, zabrać co się da. My nie wiemy, jakie ślady zostały po 14 stycznia 1945 roku, gdy ta ostatnia grupa wyrusza. Obóz nie jest wyzwolony. 5 dni później wkracza Armia Czerwona i zajmuje ten teren, trochę jak łup wojenny. Uniemożliwia dostęp do tego obszaru przez prawie rok - zarówno komisjom polskim, jak i żydowskim, które starają się dokumentować, co tam zaszło. Nie wiemy, kto jest odpowiedzialny za zniszczenie archiwum obozowego.