Najpierw długo nic się nie działo. Publiczność zasiadła w fotelach (scena ustawiona była pośrodku, rzędy foteli wznosiły się po dwóch jej stronach), wszyscy wyciągnęliśmy komórki, żeby zrobić zdjęcie pustej sceny, kręciliśmy głowami w poszukiwaniu znajomych, oglądaliśmy reflektory i tabliczki z napisem „Wyjście ewakuacyjne” i robiliśmy mnóstwo innych rzeczy, które się robi gdy się siedzi i czeka na koncert. Ale w końcu, po ponad dwudziestu minutach spóźnienia, muzycy wyszli na scenę.

A właściwie wbiegli, ale nie dlatego, że byli spóźnieni, ale że energia ich roznosiła. Od samego początku czuć było, że muzycy mają ogromny apetyt na granie, że nie mogą się doczekać, by wydobyć z siebie te wszystkie pomysły, które narodziły się ledwie kilka dni wcześniej. Bo przecież muzyka, którą mieli zagrać, to zaledwie szkice, materiał, który dopiero zmieni się w poszczególne utwory po żmudnym szlifowaniu w studiu nagraniowym. Leszcze Możdżer niemal w każdej zapowiedzi podkreślał, że zespół nie jest jeszcze zgrany, przepraszał za zgrzyty i nierówności.

- Drodzy państwo, zaczął, najuprzejmiej prosimy o nie zabieranie nam nut po koncercie na pamiątkę, bo będziemy mieli kłopot... Publiczność gruchnęła śmiechem.

A muzyka... była drapieżna. Mocno różniła się od tej z dwóch poprzednich płyt tria. Tam – hipnotyzowała. Tu – co chwila wymierzała nam siarczysty policzek: Nie śpij! Niespodziewane zmiany tonacji, barwy dźwięku, tempa, natężenia, rytmu (Zohar Fresco ma najszybsze palce na świecie, jego grę na tamburynie należało by sfilmować kamerą poklatkową). Wszystko to sprawiało, że tej muzyki słucha się z pełną uwagą. Nie są to dźwięki towarzyszące nam w innych czynnościach, ta muzyka jest podmiotem, a nie dopełnieniem naszej aktywności.

A że chwilami było nierówno? Równo to grają komputery. Tu byliśmy świadkami fascynującego procesu wzajemnego docierania się muzyków, mogliśmy obserwować pracę nad materiałem, zupełnie jakby wpuszczono nas do studia nagrań. Panowie grali z nut, uważnie obserwując towarzyszy i czekając na kiwnięcia głową – teraz ty! No i raczyli nas anegdotami:

- Ten utwór, opowiadał Możdżer, narodził się w czasie próby przed koncertem w Rosji. Lars rozgrzewał palce i brzdąkał coś na wiolonczeli, a ja po cichu nagrałem go na komórkę. A ten nazywa się Spirit, bo żaden z nas nie pije...

Takich smaczków na płycie już nie będzie. Będzie muzyka: zapewne bardziej wygładzona, dopracowana, po prostu gotowa do spożycia. I, podobnie jak dwie poprzednie, bardzo smaczna, choć tym razem doprawiona na ostro.

Premiera płyty 28 maja. Nie mogę się doczekać.

p.s.
Obok mnie siedział jakiś facet, który co chwila odpisywał na maile w swoim smartfonie. „No ludzie...” - pomyślałem najpierw. Ale potem przyszło mi do głowy, że może wcale się nie nudził. Może wyrwał się z biura, żeby posłuchać pięknego jazzu...

(Wojciech Musiał)