Mr Krime, bo pod takim pseudonimem artystycznym znany jest Wojciech Długosz, to muzyk i DJ, który w latach 90. organizował w Krakowie pierwsze imprezy techno party. O rodzinnych kontrastach, tęsknocie, różnicach pokoleniowych i poglądach politycznych. O tym wszystkim jest ta rozmowa.
Fragment rozmowy z Wojciechem Długoszem
Paulina Bisztyga: Jak to jest być synem barda Piwnicy pod Baranami? Za i przeciw.
- Trudne pytanie. W zasadzie nigdy się nad tym nie zastanawiałem głębiej, ale z pewnością ma to swoje plusy i minusy, i być może nawet, pewnie więcej plusów niż minusów. No to pogadajmy o tych plusach.
No to pogadajmy o tych plusach.
- Muszę też jeszcze zaznaczyć, że tata nie do końca to określenie lubił. On bardziej wolał być poetą, jak zresztą jedna z jego piosenek głosi. Jeżeli chodzi o plusy, to jest wydaje mi się, że to coś niestandardowego, takie życie.
A na czym polega ta „niestandardowość”?
- Chociażby na tak prozaicznych rzeczach, jak nienormowany czas pracy, co już trochę zmienia organizację życia rodzinnego.
Czyli nie ma, że godzina 8-15.
- Różnie. Czasami po nocy, jakieś wyjazdy. Tata nie zabierał mnie do kabaretu, bo jeszcze byłem za mały. Ekscytowało mnie, że przychodzili do domu różni ludzie, ciekawi panowie i panie, albo panie i panowie bardziej nawet. Przychodzili do domu muzycy, były próby w domu, była muzyka na żywo i cała ta artystowska troszeczkę- chcąc nie chcąc - otoczka.
A minusy?
- Na przykład to, że taka praca trochę to mniejsza stabilność finansowa.
Nie zawsze było was stać na wszystko?
- Nie zawsze nas było stać na wszystko. Nie było biedy ani nic takiego, ale były momenty..., wiesz, powiedzmy trochę cięższe, które pamiętam.
Czyli jak chciałeś nowe adidasy, to musiałeś sobie też zarobić, jak już byłeś młodzieńcem, tak?
- Tak. To jeszcze były czasy komuny, więc w ogóle było inaczej. Czasami taty nie było jakiś czas, bo jechał w trasę.
Brakowało ci go?
- Tak.