Tak jednak niestety nie jest. Oburzający błąd, czyli określenie "polskie obozy śmierci", pojawia się w mediach włoskich, niemieckich, brytyjskich czy amerykańskich dziesiątki razy każdego roku.

Wystarczy zajrzeć na stronę internetową Ministerstwa Spraw Zagranicznych, które skrupulatnie odnotowuje każdy błąd, swoją na niego reakcję i odpowiedź autorów feralnych słów.

I tak - w roku 2010 ministerialni urzędnicy 103 razy skutecznie upomnieli się o sprostowania lub przeprosiny w mediach z całego świata. W roku 2011 takich interwencji było 73, w roku 2012 23.

Autorzy z reguły tłumaczą się "lapsusem językowym" i przekonują, że nie chodzi o obozy budowane i kierowane przez Polaków, tylko leżące na terytorium Polski. Tyle, że Polski wtedy nie było na mapie Europy...

Historycy, eksperci i urzędnicy państwowi są jednak w tej sprawie zgodni - nawet takie "przejęzyczenia" są złym nawykiem z punktu widzenia zasad etyki. Dlatego trzeba robić wszystko, żeby te nawyki raz na zawsze zmienić. Ministerialni urzędnicy tłumaczą, że najskuteczniejsze są interwencje dyplomatyczne ale też - mobilizacja internautów, którzy mogą wymusić użycie słów zgodnych z historyczną prawdą. Zdaniem Ministerstwa Spraw Zagranicznych stawianie sprawy na ostrzu noża, czyli wytoczenie procesu w imieniu państwa polskiego jest mniej skuteczne niż roszczenia, wysuwane przez osoby prywatne.

I taki właśnie proces - z cywilnego powództwa byłego więźnia Auschwitz, Karola Tendery, toczy się w Krakowie. Pozwany to niemiecka stacja telewizyjna, ZDF, która w materiale o Auschwitz Birkenau użyła określenia "polskie obozy zagłady". Co istotne, pan Karol Tendera i reprezentujący go prawnicy powołują się na artykuły kodeksu cywilnego, mówiące o ochronie dóbr osobistych, a nie na kodeks karny, który w 133-cim artykule mówi o publicznym znieważaniu narodu polskiego lub Rzeczpospolitej Polskiej.

Zobacz: Były więzień obozu Auschwitz-Birkenau pozywa niemiecką telewizję   

Daniela Motak