Bez kontuzjowanych Pawła Brożka, Patryka Małeckiego i Frana Veleza oraz pauzującego za kartki Ivana Gonzaleza piłkarze Wisły Kraków udali się na mecz 14. kolejki ekstraklasy z Lechem Poznań. W poprzedniej kolejce "Biała Gwiazda" przegrała 0:1 na swoim stadionie z Legią Warszawa. Wynik tego spotkania przyjęto w zespole z rozczarowaniem, ale trener Ramirez podkreślał, że jego zespół rozegrał niezłe spotkanie i z przebiegu gry zasłużył na więcej. Najważniejszym zadaniem przed piątkową konfrontacją miało być zachowanie pewności siebie. "Lech ma bardzo mocny skład i wiem, że może być tam ciężko, ale chcemy powalczyć o trzy punkty" – stwierdził szkoleniowiec przed meczem.

Wisła wyruszyła do Poznania osłabiona. Z powodu kontuzji w Krakowie zostali Patryk Małecki, Fran Velez i Paweł Brożek. Ten ostatni urazu mięśnia dwugłowego doznał w spotkaniu z Legią i najprawdopodobniej nie zagra już do końca roku. Przeciwko Lechowi zabrakło także środkowego obrońcy Ivana Gonzaleza, który pauzował za żółte kartki. W związku z tym w środku znalazło się miejsce dla ustawianego ostatnio na boku Zorana Arsenicia, a na prawej obronie miejsce zajął Tomasz Cywka. W środku pola znalazło się miejsce dla Victora Pereza, który zajął w tej formacji miejsce do spółki z Bashą i Wojtkowskim. Ten drugi nie był awizowany do gry w wyjściowej jedenastce, ale Llonch nabawił się na rozgrzewce kontuzji.

Właśnie Kamil Wojtkowski był jednym z głównych bohaterów bramkowej akcji z ósmej minuty. To on opanował futbolówkę w pobliżu bramki Lecha, zagrał ją do Carlitosa, a Hiszpan - do czego zdążył już kibiców przyzwyczaić - bez wahania wpakował piłkę do siatki. Zaczął się ten mecz dla Wisy świetnie. Bohaterem końcowego kwadransa pierwszej połowy po stronie Wisły był natomiast Michał Buchalik. Bramkarz Wisły popisał się kilkoma fenomenalnymi interwencjami - najpierw w ciągu pięciu sekund wyciągnął dwa strzały rywali. Golkiper musiał też się wykazać w 45. minucie, gdy Buchalik znakomicie poradził sobie ze strzałem Majewskiego. Do szatni to Wisła schodziła więc z korzystnym wynikiem.

Już pierwsza połowa zwiastowała niejako, jak wyglądać będzie druga część tego meczu. Po przerwie atakował już tylko i wyłącznie Lech. W 71. minucie kapitalną okazję miał Gytkjaer, huknął, ale uderzył prosto w Buchalika. Ten sam zawodnik kilka chwil później uderzał głową. Bliski szczęścia był też Rakels, a w 87. minucie piłka nawet wpadła do bramki Wisły. Kibice na chwilę zamarli, a po tej chwili pan Daniel Stefański uznał, że gol padł nieprawidłowo. Powtórki wykazały, że faktycznie tak było. Na minimalnym ofsajdzie był wtedy Dilaver, który zmienił nieco tor lotu piłki.

Praktycznie w każdej ofensywnej statystyce Lech miał miażdżącą przewagę. Strzały, celne uderzenie, dośrodkowania - liczby były dla Wisły bezlitosne, ale w tej najważniejszej statystyce, a więc zdobytych golach, wciąż lepsza była Wisła. Sędzia Stefański doliczył aż cztery minuty. Minęły już trzy z nich. Wydawało się, że Wiśle punktów nie odbierze już nic. Niestety, wtedy pojawił się Darko Jevtić. W czwartej doliczonej minucie wrzutka z lewego skrzydła w pole karne, tam walczył o piłkę w powietrzu Perez, trafił tak niefortunnie, że futbolówka powędrowała pod nogi Jevticia. Szybki rzut oka na sytuację w polu karnym, strzał, ani Sadlok, ani Buchalik nie byli w stanie interweniować. Wisła straciła punkty w ostatniej akcji meczu. Zaraz po tym golu sędzia gwizdnął po raz ostatni.

Dziwny to był mecz. Z jednej strony biorąc pod uwagę obraz meczu i statystyki, Lech ma prawo być zawiedziony brakiem zwycięstwa. Z drugiej jednak, gdy traci się gola w 94. minucie, ciężko się cieszyć z jednego punktu. Biała Gwiazda do 94. minuty była bliska drugiego kolejnego wyjazdowego zwycięstwa na trudnym terenie. Nie udało się, trudno. Teraz wiślacy muszą już skupić się na następnej kolejce i meczu z Sandecją Nowy Sącz.

Lech Poznań - Wisła Kraków 1:1 (0:1)
Jevtić 90+4' - Carlitos 8'

AD