Kiedy byłam dzieckiem Kraków nie był tak przystrojony jak teraz, nie błyszczał tysiącami światełek. Świąteczne dekoracje były na sklepowych wystawach, na Rynku stała choinka i to wszystko. To, ze zbliżają się święta można było poznać po gigantycznych kolejkach po karpie i po ludziach niosących owinięte sznurkiem świerki.Dziś ci niosący choinki gdzieś poznikali. Może wiozą je na dachach samochodów, może stawiają sztuczne choinki, a może dekorują mieszkania w inny sposób.

W ostatnie dni przed świętami krakowskie ulice prowadzące do handlowych galerii są zakorkowane, na ulicach widać tłum osób obładowanych torbami i paczkami. Znów ktoś pod choinką znajdzie kolejny szalik, rękawiczki, skarpety, choć wolałby znaleźć książkę.

W te dni lubię spacerować po Krakowie i przyglądać się temu przedświątecznemu pośpiechowi. Ludzie nie są nim zirytowani, raczej podekscytowani i radośniejsi, niż zazwyczaj. Jest jak wierszu Gałczyńskiego: " Trzeba się trochę powłóczyć zamglonymi ulicami Krakowa. A Kraków jest jak dama fędesjeklowa w biżuterii świateł sztucznych."

W pobliżu centrum handlowego stoi bardzo stary pan z bardzo starym psem. Przygląda się kolorowym wystawom i spieszącym się ludziom. Ludzie go nie widzą, jest jak przezroczysty, każdy ma swoje sprawy, kogo obchodzi stary pan ze starym psem. Patrzę na niego i zastanawiam się, czy są sami i kto pierwszy odejdzie, kto kogo zostawi - pan psa, czy pies pana. Jeżeli pies, pan zostanie jeszcze bardziej samotny, jeśli pan, pies trafi pewnie do schroniska. Na bardzo krótko.
Podejść do niego i porozmawiać, czy może pomyśli, że jestem wścibska? Waham się, ale pan z psem odchodzi. Mam nadzieję, że jednak nie do pustego domu.