Muszę zacząć od tego, że nie jestem najlepszą osobą do spoglądania krytycznym okiem na muzykę Tomasza Stańki, ponieważ od lat jestem bezkrytycznym jego wielbicielem. Ale, jak pisał Ludwik Erhardt, krytyk i publicysta: "Subiektywność jest w zawód krytyka wpisana, a obiektywnych kryteriów oceny po prostu nie ma."

Opinię tę podzieliła we wstępie koncertu Magda Umer, która powiedziała:" Dwie dziedziny są sobie najbliższe: jazz i poezja i obie nie znoszą gdy się je określa... A potem mówiła piękną polszczyzną o wspólnych cechach poezji Szymborskiej i jazzu Stańki: że oboje nie znosili patosu i zadęcia, oczywiście z wyjątkiem zadęcia Stańki w trąbkę. Kilka lat temu w tym samym miejscu odbył się wspólny występ Szymborskiej i Stańki: ona czytała wtedy swoje wiersze, on słuchał, a potem improwizował na trąbce. Wczorajszy koncert był pokłosiem tego jego słuchania" – kompozycje z najnowszej płyty Stańki, „Wisława” powstały właśnie z inspiracji jej poezją.

Ale zaczęło się od wspólnego hołdu dla innej wielkiej postaci muzyki: Elli Fitzgerald, która była ulubioną śpiewaczką Wisławy. Za co tak bardzo ją ceniła – najlepiej przeczytać w jej wierszu:


Ella w niebie

Modliła się do Boga,
modliła gorąco,
żeby z niej zrobił
białą szczęśliwą dziewczynę.

A jeśli już za późno na takie przemiany,
to chociaż, Panie Boże, spójrz ile ja ważę
i odejmij mi z tego przynajmniej połowę.

Ale łaskawy Bóg powiedział Nie.
Położył tylko rękę na jej sercu,
zajrzał do gardła, pogłaskał po głowie.

A kiedy będzie już po wszystkim – dodał -
sprawisz mi radość przybywając do mnie,
pociecho moja czarna, rozśpiewana kłodo.

Ten wiersz Wisława nam wczoraj przeczytała - w archiwalnym nagraniu TV. Następnie Stańko zagrał "Love for sale", standard, który był jednym z popisowych numerów Elli.

A potem się zaczęło.

Uderzyły mnie dwie rzeczy: energia, jaka biła z tej muzyki – to po pierwsze. Wydawałoby się, że delikatne, subtelne wiersze Szymborskiej zainspirują Stańkę do stworzenia takich właśnie kompozycji: delikatnych, zamglonych, pełnych przestrzeni ballad, w których jest on zresztą mistrzem . Ale nie, nawet spokojnie zaczynające się utwory nagle przeradzały się w burzę dźwięków, a muzycy rzucali się na nuty jak wygłodniałe psy na pełną michę.

Druga sprawa, która mnie zaskoczyła, to ascetyczne ich zachowanie. Tu nie było żadnego muzycznego teatru: żadnego wymachiwania pałkami perkusisty, żadnego kołysania się pianisty nad klawiaturą, żadnych wygibasów basisty nad basem, również Stańko jedynie delikatnie przytupywał nogą gdy akurat nie grał – wszystkie ruchy muzyków były oszczędne i wykonywane jedynie w celu wydobycia odpowiedniego dźwięku – pełen profesjonalizm.

A Stańko grał oszczędnie – nie dominował, nie przesłaniał, pozwalał by brzmiał zespół jako całość, a nie on plus akompaniament . On już nie musi, on już dawno temu udowodnił, że potrafi, teraz gra dla własnej i naszej przyjemności a nie dla fajerwerków. Trochę jak Miles Davis pod koniec kariery – on kieruje i kreuje, a nie błyszczy...

Kapelusze z głów przed muzykami z jego kwartetu: fenomenalny pianista David Virelles , świetny basista Thomas Morgan (który wyglądał niepozornie jak młody Bill Gates: okularki, koszulka, przylizana fryzura, ale za to jaki potencjał), no i perkusista Gerard Clever , którego gra to czysta przyjemność – jak wspaniale kontroluje rytm, jak buduje nastrój, z jaką swobodą potrafi zbudować szkielet, na którym reszta muzyków opiera swe konstrukcje.

Wyrazy uznania należą się również akustykom Opery Krakowskiej, dzięki którym podpięty do prądu zespół zabrzmiał akustycznie. Ciekawostka. Siedziałem w miejscu, z którego mogłem obserwować członków ekipy technicznej. Panowie, którzy zwykle są znudzeni jak mopsy (bo widzieli i słyszeli już wszystko), wczoraj siedzieli zasłuchani i z uznaniem kiwali głowami.

Na bis (dlaczego tylko jeden!?) usłyszeliśmy utwór zatytułowany Metafizyka . I jest to najlepsze podsumowanie tego, co działo się wczoraj w Operze Krakowskiej.



Wisława Szymborska

Metafizyka

Było, minęło.
Było, więc minęło.
W nieodwracalnej zawsze kolejności,
bo taka jest reguła tej przegranej gry.
Wniosek banalny, nie wart już pisania,
gdyby nie fakt bezsporny,
fakt na wieki wieków,
na cały kosmos, jaki jest i będzie,
że coś naprawdę było,
póki nie minęło,
nawet to,
że dziś jadłeś kluski ze skwarkami.


(Wojciech Musiał)