Aleksander Łodzia-Kobyliński, „Makino” (1936–2025). Fot. arch. M. Lasyk
Andrus, społecznik, strażnik krakowskiej tożsamości
Makino był człowiekiem, który kochał miasto, jego ulice, ludzi i gwarę. Nie pozwalał, by krakowskie słowa ginęły. Z upodobaniem tłumaczył różnice między andrusem a łobuzem, bo – jak mówił – „andrus to cwaniak, ale taki, co potrafi węgiel przynieść staruszce”.
Był jednym z ostatnich strażników tej dawnej, pełnej wdzięku krakowskiej tożsamości. W dniu Wszystkich Świętych można go było spotkać na cmentarzu Rakowickim – kwestował z uśmiechem, rozmawiał, przypominał, że pamięć o dawnych ludziach i miejscach jest częścią naszego obowiązku wobec miasta.
Makino podczas kwesty na Cmentarzu Rakowickim. Fot. arch. M. Lasyk
„Świadectwo miałem z pieczątką Hansa Franka”
Urodził się przy placu na Stawach, więc nic dziwnego, że sercem był z Cracovią – to on napisał muzykę do klubowego hymnu. W Radiu Kraków bywał często, wspominał dawne czasy, gitary (miał ich aż 69!) i ludzi, którzy nauczyli go życia.
Był też człowiekiem o niezwykłej pamięci i wdzięczności – zwłaszcza za dobro, które pojawiało się nieoczekiwanie.
W jednej z rozmów z Radiem Kraków Makino wrócił pamięcią do dzieciństwa, do wojennego Krakowa. Wspominał, że do końca życia zachował swoje pierwsze szkolne świadectwo — z pieczątką Hansa Franka, Generalnego Gubernatora. „Pierwsza, druga klasa – trzeciej już nie, bo to był czterdziesty piąty rok” – mówił z lekkim uśmiechem, jakby sam nie dowierzał, że przetrwała taka pamiątka.
Opowiadał też o jednym z najbardziej żywych wspomnień z tamtych lat – o przejażdżce tramwajem numer pięć. W tamtym czasie pierwsza część wagonu była zarezerwowana dla Niemców, druga dla Polaków. „Ścisk był niemiłosierny” – wspominał – „a w niemieckiej części siedział tylko jeden żołnierz”.
Chłopcy kolędowali, śpiewali Lulajże Jezuniu, gdy Niemiec spojrzał na nich i zawołał: Komme her! – „Chodźcie tutaj!”. Ludzie wokół szepnęli z trwogą, że jeśli nie pójdą, może strzelić. Przeszli więc pod łańcuchem oddzielającym obie części wagonu, niepewni, co ich czeka. Niemiec poprosił o Stille Nacht – Cichą noc.
„My trochę po niemiecku, trochę po polsku, zaczęliśmy śpiewać. On słuchał, patrzył, aż włożył rękę pod marynarkę – myślimy: to już koniec” – opowiadał Makino.
Posłuchaj wspomnień i archiwalnego nagrania Lidii Jazgar
Ale zamiast broni żołnierz wyjął portfel i wręczył im jedną markę. Dla małych chłopców to był prawdziwy skarb. „Mój brat od razu podarł ją na pół – moja połowa, twoja połowa” – śmiał się Makino.
„Mama skleiła ją plastikiem, a ja tę markę trzymałem przez pięćdziesiąt lat. I nigdy potem nie brakło mi pieniędzy – zawsze było na chleb, gitarę i wino” – wspominał w rozmowie z Lidią Jazgar.
„Makino” już za życia stał się legendą. Zostawił po sobie melodie, anegdoty, ciepło i to, co najcenniejsze – pamięć o dawnym Krakowie.