„Moje córki krowy”
Reż. Kinga Dębska
Prod. Polska 2015
Bohaterkami opowieści są dwie – jakże odmienne charakterologicznie – siostry. Marta odniosła zawodowy sukces – jest gwiazdą popularnych seriali, choć życie osobiste jej się nie układa. Samotnie wychowała dorosłą już córkę. Kasia, młodsza siostra Marty, pracuje jako nauczycielka. Ma wprawdzie męża, ale okazuje się on życiowym nieudacznikiem, ciągle poszukującym pracy. Siostry nie przepadają za sobą, lecz sytuacja osobista – poważna choroba matki – zmusza je do wspólnego działania. Trzeba się nią zająć, a także zaopiekować ukochanym, ale ogromnie despotycznym ojcem. Siostry stopniowo zbliżą się do siebie i odzyskają utracony kontakt.
Utrzymana w poetyce komediodramatu opowieść Dębskiej to rasowe kino chaplinowskie, w którym – jak w życiu – śmiech miesza się ze łzami. Ta historia zresztą z życia się wzięła. „Zdarzyła się rzecz, która postawiła mnie do pionu – to moment, gdy moi rodzice zaczęli odchodzić, przewartościowało mi się całe życie. Zaczęłam chodzić na terapię i w zasadzie tam «Moje córki krowy» miały swój początek. Gdy mama leżała w śpiączce, postanowiłam zrobić film, żeby poradzić sobie jakoś z tym wszystkim, co dzieje się wokół mnie. Czego nie ogarniam i na co kompletnie nie jestem przygotowana. Chciałam w jakimś sensie sama sobie ulżyć. Zrozumieć ten trudny moment i go zaakceptować. To był punkt wyjścia” – wyznaje Dębska.
Wiarygodność i szczerość opowiadania – to główne zalety jej filmu. Uzyskała je dzięki znakomitemu scenariuszowi (co stanowi rzadkość w naszym kinie), perfekcyjnej reżyserii, ale także niezwykle „trafionej” obsadzie. Tu nie ma słabych ról i szczerze mówiąc, może stanowić to pewien problem dla festiwalowych sądów konkursowych, bo trudno kogoś wyróżniać, gdy wszyscy są fantastyczni, więc trzeba by nagrodzić całą aktorską ekipę. W siostry wcieliły się Agata Kulesza i Gabriela Muskała, w męża tej drugiej – Marcin Dorociński, w ojca – Marian Dziędziel, w matkę zaś – Małgorzata Niemirska, a neurochirurga zagrał Łukasz Simlat.
Jest jeszcze jedna cecha, która wyróżnia film Kingi Dębskiej. Ogromna ilość pozytywnej energii w nim zawarta, pomimo że w gruncie rzeczy to opowieść o przemijaniu… Przyda się na ten trudny, chłodny czas.
Jerzy Armata