Z autorami książki „Tańczymy już tylko w Zaduszki. Reportaże z Ameryki Łacińskiej”, Marią Hawranek – reporterką i hiszpanistką, i Szymonem Opryszkiem – reporterem, który mieszkał w Afryce i na Kaukazie rozmawia w programie "Przed hejnałem" Sylwia Paszkowska.
Zapis fragmentu rozmowy
Ameryka Południowa opisywana jest za pomocą trzech przymiotników - piszecie we wstępie - egzotyczny, niebezpieczny i biedny rejon świata. Wy chcieliście pokazać tę drugą twarz Ameryki Łacińskiej.
Szymon Opryszek: Chcieliśmy pokazać, że to jest zróżnicowany region świata, którego nie da się opisać jednoznacznie. Staramy się go pokazywać przez pryzmat małych społeczności i staramy się uciekać od stereotypów.
Jadąc tam mieliście precyzyjnie przygotowany plan podróży, czy także tam, na miejscu decydowaliście o tym, gdzie dotrzecie?
Maria Hawranek: To nigdy nie jest tak spontaniczne, jak mogłoby się wydawać. Podróż trwała rok i mieliśmy przygotowane pierwsze kraje, do których jechaliśmy: Meksyk, Guatemala. Kolejne kraje znajdowaliśmy w trakcie podróży lub rozmawiając z ludźmi. Tak poznaliśmy historię najgęściej zaludnionej wyspy świata. Opowiedział nam o niej kolega w szkole w Kolumbii, gdzie uczyliśmy angielskiego. Byliśmy ciekawi, jak ogląda się świat z perspektywy maleńkiej, zatłoczonej wysepki. Mieszkańcy nie mieli dobrych doświadczeń z mediami. Można było np. przeczytać, że kąpią się w słonej wodzie, gdy tymczasem oni robią pranie na przemian w słodkiej i słonej wodzie, żeby oszczędzać tę słodką. Napisano o nich, że się żenią między sobą, w obrębie rodzin. To oskarżenia o kazirodztwo bardzo ich obraziło, więc trudno się dziwić, że mają uraz do dziennikarzy. Naszą kartą przetargową było to, że uczyliśmy ich angielskiego.
Często pracowaliście ucząc po to, by móc tę podróż odbyć komfortowo?
Szymon Opryszek: Zwykle pracujemy jako reporterzy, ale wyjechaliśmy w czasie, gdy na Ukrainie wybuchła rewolucja i początkowo nikt nie zamawiał u nas tekstów z Ameryki Łacińskiej. Pracowaliśmy jako nauczyciele w Kolumbii, także po to, by bliżej poznać tę kulturę. Nasze przekonania o Kolumbii, jako o kraju narkotyków i przemocy, są błędne. To jest jeden z najpiękniejszych krajów, a ludzie są przemili.
Próbowałeś się też zatrudnić w kopalni złota.
Szymon Opryszek: Tak, próbowałem się zatrudnić w nielegalnej kopalni złota w Peru. Problem był taki, że tam biały człowiek jest albo dziennikarzem, albo aktywistą, który będzie pisał o nielegalnych kopalniach lub problemie umierającej dżungli. Przedstawiłem się jako student górnictwa AGH zainteresowany maszynami. Górnicy szybko pogonili mnie jednak, kiedy zacząłem robić zdjęcia.
Niedawno ukazał się wasz przejmujący reportaż o Salwadorze, kraju, w którym życie chronione jest od poczęcia. Opisujecie takie przypadki, które stawiają pod znakiem zapytanie próby prawnego wkraczania tam, gdzie nie wszystkie sytuacje człowiek jest w stanie przewidzieć. Opisujecie historie kobiet, które poroniły, a trafiły do więzienia.
Szymon Opryszek: Trudno było namówić te kobiety, by opowiadały swoje przejmujące historie. Niektóre z nich niedawno wyszły z więzienia. Jedna z nich spędziła w więzieniu 11 miesięcy tylko dlatego, że poroniła w 6. miesiącu. Lekarze poinformowali o tym prokuratora i została skazana. W Salwadorze, który jest bardzo małym krajem, takich historii jest ponad setka. Lekarze, w obawie przed tym, by nie być posądzonym o udział w aborcji, sami donoszą do prokuratora, nawet jeśli jest to poronienie.
Mnie najbardziej poruszyła historia kobiety chorej na raka, która poroniła i została skazana na więzienie i zmarła po dwóch latach. Nie pomogło wyjaśnienie, że przyczyną poronienia był chłoniak.
Szymon Opryszek: Początkowo została skazana na 30 lat więzienia.
Salwador to kraj o najwyżej śmiertelności okołoporodowej. Kobiety sięgają czasem po bardzo drastyczne metody, kiedy nie chcą urodzić. 21% zgonów matek następuje z powodu aborcji, 57% młodych matek, które umierają, traci życie w wyniku samobójstwa.
Szymon Opryszek: Część kobiet korzysta z podziemia aborcyjnego, bogatsze wyjeżdżają z kraju, część używa drastycznych metod, wieszaków, drutów, pestycydów, umierają z powodu zakażeń.
Wasza książka to historia ludzi. Zaczynacie od miasteczka, w którym połowa mieszkańców ma zły gen. Gen choroby Alzheimera. Ta choroba dotyka ludzi tuż po przekroczeniu 40. roku życia.
Maria Hawranek: Jeden z lekarzy po przeprowadzeniu wywiadu rodzinnego zorientował się, że to jest jakaś choroba dziedziczna i długo robił badania, analizował próbki krwi, spisywał z ksiąg parafialnych daty i okoliczności śmierci. Nam się wydaje, że wszystkie choroby są rozpoznane i nazwane. Tam niedawno choroba traktowana była jako przekleństwo, czarna magia.
Szymon Opryszek: Najgorsze jest to, że choruje zawsze połowa dzieci, więc poznaliśmy rodziny z ośmiorgiem dzieci, z których czworo było chorych albo część z nich już zmarła. Poznaliśmy też wspaniałe kobiety, które przeżyły śmierć swoich dzieci.
Piszecie o postaciach szamanów.
Szymon Opryszek: Piszemy o postaciach szamanów, zwłaszcza o jednej, która nas zainteresowała, bo prowadzi terapię świnką morską.
Maria Hawranek: Ta szamanka wyglądała zupełnie normalnie, paliła papierosy, chodziła w rozciągniętym podkoszulku i kapciach, miała nieuczesane włosy.
Ogromne liczby świnek morskich są tam zabijane.
Maria Hawranek: Świnka morska jest podstawowym pożywieniem. Jest też elementem lokalnych obrzędów, często dostaje się ją w prezencie.
Książkę zaczynacie od słów Ryszarda Kapuścińskiego: "Zatrzymaj się, obok jest inny człowiek", ale jego nazwisko powraca.
Szymon Opryszek: Powraca przy okazji rozmowy z Eleną Poniatowską. To jest pani ponad 80-letnia, legenda reportażu. Kapuściński namawiał ją na wywiad, ale uważał, że nosząc takie nazwisko, ten wywiad powinien być w języku polskim. Ona uważała, że to jest bardzo trudny język, nauczyła się kilku słów. Do wywiadu nie doszło.
Jeszcze pytanie o tytuł książki, który może trochę mylić? "Tańczymy już tylko w Zaduszki".
Szymon Opryszek: To także tytuł pierwszego reportażu, historia wioski, która umiera, nie ma ludzi poniżej 50. roku życia. Z wioski, która kiedyś miała ponad 1000 osób, zostało tylko 11 mieszkańców. Spotykają się raz do roku, urządzają wielką imprezę. Dzień Zaduszny, kiedy do wioski przyjeżdżają dalecy krewni, to okazja, żeby wyjść z domu, otworzyć jedyny w mieście bar, napić się alkoholu, zatańczyć. Dla nas ta historia miała metaforyczny sens i dlatego zdecydowaliśmy się na taki tytuł.