Krzysztof Gierat w najnowszym wydaniu Magazynu Filmowego nie mówi o końcu. Raczej o zmianie rytmu. O przejściu z życia zdominowanego przez festiwalowe harmonogramy do życia, w którym jest czas na teatr i podróż rowerem w nieznane.
Przez lata był „kiniarzem” — jak sam o sobie mówi — człowiekiem, który tworzył kino jako przestrzeń spotkania. - Zawsze, także na festiwalu, zależało mi na tym żeby być prawdziwym gospodarzem – mówi. Okazuje się, że wszystko zaczynało się od idei domu otwartego. Takiego, w którym jest gotowość do podjęcia wszystkich zapowiedzianych i niezapowiedzianych gości. Nawet jeśli czasem wpuszcza się ich „po cichu” i bez biletu.
Gierat dodaje, że nawet w najbardziej wymagających momentach zawodowych chodziło o coś więcej niż organizację. Chodziło o relacje, o wspólnotę, o kulturę jako sposób bycia z innymi.
Teraz mówi o chęci „nadrobienia świata”. Marzy mu się Kuba – nie hotel all inclusive, ale Kuba z dokumentów. - Wciąż jestem ciekaw tego, co jest za zakrętem.
-Czym był dla ciebie Krakowski Festiwal Filmowy? Odpowiedz jednym słowem
- Życiem.
Pełnej rozmowy Tadeusza Marka z Krzysztofem Gieratem posłuchaj w podkaście.