Historia Teresy Walczak - jednej z uczestniczek zajęć slow joggingu zaczyna się od trudnego okresu po stracie męża. Jak przyznaje, długotrwała depresja sprawiła, że życie na pewien czas zupełnie zwolniło. Wszystko zmieniło się, gdy koleżanki wyciągnęły ją „do grupy”, a tam pojawiła się nowa energia i… instruktorka Urszula Gącik – instruktorka slow joggingu. „No życie się zaczęło zmieniać” – wspomina. Regularne treningi wpłynęły nie tylko na kondycję, ale też na sposób myślenia i codzienne nawyki.
Slow jogging okazał się formą aktywności, która nie wymaga specjalistycznego sprzętu ani przygotowania. „To jest forma, do której nie potrzebujesz nic, kompletnie nic… dobre chęci, tylko żeby zacząć” – podkreśla Urszula Gącik. Celem jest ruch w tempie „Niko Niko”, czyli w języku japońskim z uśmiechem ( to tempo rzędu 12 km/h, a dla początkujących 5-6 km/h), bez zadyszki i bez presji na wynik. „Każdy biegnie swoim tempem… jeśli dostajesz zadyszki, to znaczy, że tempo jest za duże i musisz zwolnić”.
Ważnym elementem jest także wspólnota, jaka tworzy się wokół zajęć. Instruktorka prowadzi dziś jedenaście grup i dostosowuje bieg do uczestników. Treningi zazwyczaj obejmują od 3,5 do 4 kilometrów, a najważniejsze jest poczucie, że można być aktywnym bez presji i rywalizacji. „Ta energia, jaka się tworzy w grupie, tego nie zastąpi nikt”.
Slow jogging przynosi realne korzyści zdrowotne. Pani Teresa przyznaje, że na początku było trudno i pojawiały się bóle, ale szybko przyszła poprawa kondycji i samopoczucia. „Wracałam z takich zajęć bardzo zadowolona, wręcz szczęśliwa” – mówi. Po czasie zauważyła także zmiany w codziennych nawykach: brak ruchu zaczął jej zwyczajnie… przeszkadzać.
Instruktorka podkreśla też, że slow jogging jest dla każdego i wszędzie: w domu, w parku, nawet w podróży. Najważniejsze, by zacząć i wyjść z domu. „Wyjdź, jak przyjdziesz, to już jesteś mój. Wyjdź, po prostu wyjdź” – zachęca. I jak pokazuje przykład uczestników, naprawdę warto, bo „każdy, kto chodzi regularnie, wychodzi z tych zajęć zdrowszy”.