Kraków bez reklam i ogrodzeń? Zapraszamy na debatę 17 maja o godz. 18 do studia im. Romany Bobrowskiej. WIĘCEJ TUTAJ
Zapis rozmowy Jacka Bańki z prof. Jackiem Gądeckim, socjologiem z AGH.
Zapowiadane otwieranie osiedli lub zakaz grodzenia to nie jest zawracanie Wisły kijem? Zagrodzone osiedla nie są znakiem naszych czasów, tej rozwijającej się klasy metropolitalnej „z garażu do garażu”?
- Z garażu do garażu można tak funkcjonować. Pytanie na jak długo i co to robi mieszkańcom miasta, którzy niekoniecznie ten tryb uprawiania miasta uznają za właściwy. W skali indywidualnej być może jest miło tak mieszkać. Pytanie czy to dobre dla miasta. Odpowiedź jest jasna – nie. Osiedla grodzone czy luksusowe kamienice zawsze były. Cały klasowy układ miasta był zawsze. Pytanie czy skala tych przemian i podmiejsko-śródmiejski charakter tych osiedli, które zawładnęły polskimi miastami czy to jest właściwa skala w przypadku naszej urbanizacji zagrodowo-łanowej.
Mówi pan jak nowy mieszczanin. Może nasza tradycja jest zupełnie inna? Nie wykształciliśmy kultury mieszczańskiej, dominowała kultura szlachecka, która przywiązywała wagę do tych zachowań terytorialnych. Tacy jesteśmy i już?
- To nie znaczy, że się nie zmieniamy. Nie wiem czy jestem klasycznym hipsterem, ale z drugiej strony warto zwrócić uwagę na to, że w ciągu ostatnich 6-8 lat w naszym postrzeganiu miasta sporo się zmieniło. Poczucie mojej zagrody zaczyna ustępować pojęciu naszości i dyskutowaniu jak miasto powinno wyglądać. Chodzi o dzielnice, budżety, budowanie małej infrastruktury. Ludzie zaczynają myśleć o miastach ogólnie. Coraz mniejsze poparcie jest dla tej widocznej formy urbanistycznej jak osiedle grodzone.
Badania pokazują, że zagrodzone osiedle daje poczucie bezpieczeństwa. Dlaczego tak stawiamy pod pręgierzem takie rozwiązanie?
- Od razu trzeba uciąć tę kwestię. Poczucie bezpieczeństwa rośnie, ale to jest wprost proporcjonalne do środków zainwestowanych w mieszkanie. Nie jest tak, że im więcej płacę za ochronę tym jest bezpieczniej. Czuję się bezpieczniej, bo więcej płacę za ochronę. Prawda jest taka, że osiedla, gdzie nie ma kontroli sąsiedzkiej, czyli pań poduszkowców, które obserwują podwórko i są żywymi kamerami, tam poziom bezpieczeństwa jest niższy. Takie społeczne systemy działają i są odtwarzane. Liczba ochroniarzy czy zainwestowanych pieniędzy nie ma nic wspólnego z poziomem bezpieczeństwa. Ważna jest estetyka. Jednym z motywów, który się pojawiał często w moich badaniach, było myślenie o osiedlu grodzonym, jako o estetycznie bezpieczniej przestrzeni, której nikt nie zawłaszczy w sposób alkoholowy, lub pies nie zostawi pamiątki. Tak ludzie myślą. Oni chcą mieć przestrzeń estetyczną bez bazgrołów. To racjonalne. Jak inwestujemy swoje środki to chcemy, żeby było czysto. Teraz ludzie żądają jednak czegoś więcej. Chcą estetycznego miasta. Stąd kontekst reklamowy. Ludzie zaczynają się odklejać się od swojego podwórka i rozszerzają krąg oczekiwań na osiedla czy dzielnice. Nie tylko własne osiedle, które jest wysepką w morzu chaosu.
Rozumiem, że tworząc zamkniętą enklawę, kapitału społecznego nie budujemy?
- Budujemy go w ciekawy sposób. Jak rozmawiam z ludźmi mieszkającymi w takich wspólnotach i analizowałem jak te relacje przebiegają to one przenoszą się często do sfery internetu. Typowym motywem jednoczącym wspólnotę jest spór z deweloperem, który zostawił masę fuszerek. Wtedy ludzie są zwarci i silni. Problem w tym, że jak usterek nie ma to pojawia się bardzo dziki zachód. W życie wspólnot angażują się osoby, które mają dużo czasu i syndrom szeryfa, którzy chcą mówić jak ma być i narzucają sobie reguły. To powoduje komiczne i tragikomiczne rozwiązania czy dysputy. To co jest ważne, w Polsce te osiedla są bardzo egalitarne. Ciężko znaleźć jedną grupę docelową, która się decyduje. W USA jest inaczej. Wartości budują community, które się grodzi. Kupują to znajomi albo miłośnicy broni palnej i jednoczą się wokół sposobu spędzania wolnego czasu. U nas tego nie ma. Na osiedlach są wszyscy. Dodatkowo ludzie traktują to jak inwestycje, czyli poza właścicielami, którzy są zasadniczą częścią mieszkańców, są najemcy. Te relacje to już osobny rozdział.
Próbuje się zrobić z grodzonych osiedli symbol obciachu. Nie jest tak, że to uporządkowana przestrzeń, zieleń i lepsza infrastruktura?
- W warstwie marketingowej tak. Czy jest tam więcej zieleni i infrastruktura jest lepsza? To jest dyskusyjne. Na poziomie oferty sprzedaży zawsze są zielone tarasy, ale w praktyce to właśnie status osiedla zamkniętego jest podstawowym czynnikiem sprzedaży. Osiedle grodzone jest w domyśle ekskluzywne i zielone. Cała inwestycja idzie w płot i przygotowanie do monitoringu. Deweloperzy nie instalują systemu monitoringu, to decyzja wspólnot. Ta przestrzeń jest ogrodzona, ale niekoniecznie lepsza. Zieleń to chwyt. Przestrzenie zielone można rozumieć różnie. To powoduje, że bloki są zagęszczone, przestrzenie są zacieśnione. Powierzchnię zieloną można rożnie redukować i jednocześnie zachować przepisowe powierzchnie zielone.
Uda się otwierać osiedla grodzone w Krakowie?
- Wydaje mi się, że wielkie tradycje mieszczańskie Krakowa powinny do czegoś obligować. Jak radzimy sobie już z tymi osiedlami i myślimy o mieście poważnie to byłby to dobry krok. To tak jak w USA. Jak robiłem swoje badania to pojawiały się ruchy oddolnych ogrodzeń. Zaczynało się od drzwi otwartych, kiedy na weekendy dane osiedla się otwierały i były imprezy. Czasem po kilku zawałach czy śmierciach, gdzie karetki nie dojeżdżały, ludzie zmieniali nastawienie. To też kwestia kosztów infrastruktury. Deweloper buduje osiedle i je sprzedaje, ale trudno wspólnocie będzie sobie poradzić za 15-30 lat z infrastrukturą, która zaczyna się psuć. Wodociągi zaczną się psuć, koszty naprawy windy są ogromne. Wtedy naturalnie pojawią się pomysły powrotu na łono miasta.
Inna sprawa to większe upodmiotowienie samorządu, związane także z przyszłością i zakazem grodzenia.
- To jest tak, że jak osiedla grodzone powstawały to w narracjach o tym dominowali deweloperzy. To byli aktorzy. Oni byli dobrzy, albo źli. Samorząd był nieobecny. Na początku było przekonanie, że samorząd może korzystać na rozwoju takich osiedli. Deweloperzy musieli bowiem zapewniać drogi dojazdowe, kanalizację, media i tak dalej. To było korzystne. Teraz to już przestaje działać. Osiedla stają się symbolem obciachu. Miasto, które dba o dobre postrzeganie, zajmuje się tym tematem i chce to regulować. To słuszne.