Skandal – efekt planowany czy nieunikniony?
Jak to jest ze skandalem? Czy artyści tworząc dzieła mają w tyle głowy, że będą przez niektórych potępiani?
Kamil Kujtkowski: To nie jest proste pytanie. Wróciłeś do Paryża sprzed 150 lat i skandali tamtego czasu - Manet nie był jedyny. W Krakowie mieliśmy choćby „Szał” Podkowińskiego, obraz tak skandaliczny, że artysta sam go później pociął. Wtedy funkcjonowały dość jasne normy estetyczne, etyczne i społeczne. Można było przewidzieć, co wywoła oburzenie, choć może idealizuję tamten świat.
Natomiast to, co dzieje się dziś, choćby wokół pracy w MOCAK-u czy niedawnych emocji wokół twórczości Gośki Mycek, pokazuje, że pewne rzeczy nadal uwierają. I chyba dotyczą głównie sfery politycznej.
Skandale wolnej Polski – ciało, religia, pamięć
W ostatnich 30 latach było wiele skandalicznych prac – często związanych z cielesnością. Pamiętamy „Pasję” Doroty Nieznalskiej, instalację Maurizia Cattelana z Janem Pawłem II przygniecionym meteorytem, „Obóz koncentracyjny z klocków Lego” Zbigniewa Libery czy „Piramidę zwierząt” Katarzyny Kozyry. Artyści zapłacili za te pomysły wysoką cenę.
Kamil Kujtkowski: Warto pamiętać, że w przypadku Kozyry zwierzęta były już przeznaczone na śmierć. W dodatku częścią projektu było wideo pokazujące proces umierania, więc ta praca była o czymś innym niż się często wydawało.
W Cricotece na obecnej wystawie pokazujemy pracę Goshki Macugi z 2013 roku - odtworzenie listu Tadeusza Kantora, adresowanego do Zachęty, powstałe tuż po kontrowersjach wokół Cattelana. Wtedy pracownicy Zachęty dostawali wręcz listy z pogróżkami. To pokazuje, że „nihil novi sub sole”.
A skandal wokół nagiego marszałka? On ujawnia coś głębszego: że nie potrafimy rozmawiać o historii inaczej niż przez pomniki ze spiżu. Myślę, że Karol Radziszewski nie chciał skandalu. Jako artysta queerowy funkcjonuje w porządku, w którym nagość nie jest obrazoburcza – jest po prostu naturalna.
Nagość i przekraczanie granic – czy to rola sztuki?
Może artyści powinni mieć przyzwolenie na kontrolowane przekraczanie granic – po to, by nas testować, a nie by wciągać sztukę w bieżące ideologiczne spory?
Kamil Kujtkowski: Uważam, że właśnie od tego jest sztuka. Sztuka jest językiem. I to takim, którego potrzebujemy, bo pewnych rzeczy nie umiemy nazwać inaczej. Sztuka pokazuje, że świat może wyglądać inaczej, niż nam się wydaje. Zadaje pytania i poszukuje nowych sposobów opowiadania.
Problemy zaczynają się, gdy sztuka nie jest „ładna”. W przypadku Gośki Mycek pojawił się zarzut, że jej malarstwo jest nieudolne, bo nie jest hiperrealistyczne. Ale sztuka nie musi być ładna, aby była znacząca.
Tak samo u Radziszewskiego – to nie jest fotograficzny marszałek.
Dlaczego frekwencja rośnie, a zrozumienie niekoniecznie?
W ostatnich 15 latach liczba odwiedzin w muzeach w Polsce się podwoiła. Czy idzie za tym lepsze zrozumienie sztuki?
Kamil Kujtkowski: Ta frekwencja nie wynika ze skandali, jak w Paryżu w XIX wieku. To w dużej mierze efekt rozwoju ekonomicznego i mody na kolekcjonowanie – zwłaszcza malarstwa. To świetne dane, ale wyzwanie pozostaje: jak pracować ze społeczeństwem, jak opowiadać o świecie za pomocą sztuki tak, by nie była uznawana za trudną i niezrozumiałą.
Problem zaczyna się dużo wcześniej – w edukacji. W Polsce edukacja artystyczna jest szczątkowa. Ludzie nie uczą się języka sztuki. A gdy nie rozumiemy języka, reagujemy agresją.
Przypominają mi się słowa Ewy Mikiny, znakomitej krytyczki sztuki: agresja wobec sztuki współczesnej wynika właśnie z używania przez nią trudnego, obcego języka. To niezrozumienie rodzi opór.
Kontekst jest kluczem
Powinniśmy czytać sztukę w kontekście, a nie dosłownie – szczególnie jeśli odwiedzamy muzea okazjonalnie.
Kamil Kujtkowski: I tym właśnie zajmują się instytucje kultury: tłumaczeniem kontekstu. To podstawa.
Wszyscy znamy argument: „moje dziecko by to namalowało”. Odpowiedź brzmi: to dlaczego tego nie zrobiło? A zrobił to sześćdziesięcioletni abstrakcjonista. Z jakiegoś powodu to powstało.
To temat ogromny, większy niż ta rozmowa. A skandal w MOCAK-u pokazuje coś jeszcze – że nie chodzi tylko o sztukę. Żyjemy w rzeczywistości podzielonej na pół. Używamy tych samych słów, ale rozumiemy je inaczej. I może paradoksalnie to właśnie skandal – nawet dotyczący przyrodzenia marszałka – może stać się początkiem rozmowy.