Zapis rozmowy Justyny Nowickiej z Krzysztofem Głuchowskim, rekomendowanym na nowego dyrektora Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie.
Justyna Nowicka: Krzysztof Głuchowski dyrektorem naczelnym Teatru im. Juliusza Słowackiego, Bartosz Szydłowski dyrektorem artystycznym. Przed nami jeszcze formalności.
Krzysztof Głuchowski: Ukazały się informacje, że wygraliśmy ten konkurs. Jestem jeszcze w tej chwili kandydatem rekomendowanym zarządowi do tego stanowiska.
I teraz zarząd musi podjąć decyzję, oczywiście oczekujemy na nią. Konkurs został jednak wygrany, więc jest powód do radości. Przyznam się, że z Krzysztofem Głuchowskim znamy się od lat. Kiedy miałeś 23 lata, byłeś jednym z najmłodszym dyrektorów instytucji kultury w Krakowie.
Byłem najmłodszym dyrektorem instytucji kultury w Polsce. Siedem lat później, gdy odchodziłem z tego stanowiska, wciąż byłem najmłodszym dyrektorem.
To były takie czasy. Byłeś dyrektorem Bunkra Sztuki i to od razu pokazuje twoją ścieżkę. Jest ona dosyć skomplikowana. Łączy w sobie teatr, bo jesteś przecież z wykształcenia aktorem. Zawsze na tej ścieżce były też i sztuki audiowizualne, i film. Mimo to dziwi mnie, że na tej ścieżce pojawiło się tak zacne i tradycyjne miejsce jak Teatr im. Słowackiego.
To jest najważniejsze miejsce teatralne w Polsce. Śmiem powiedzieć, że po Teatrze Wielkim w Warszawie to najważniejsze miejsce dla sztuki. Ciągle nie uświadamiamy sobie, że na tych deskach były najważniejsze premiery dla polskiej kultury i sztuki. Tam wydarzyło się wszystko to, co determinuje naszą sztukę.
O tej dyrekturze marzył Stanisław Wyspiański. Jemu się nie udało. Krzysztofowi Głuchowskiemu się udało, ale za drugim razem.
Stanisław Wyspiański nie miał szans. Dwa lata po tym konkursie zmarł. Został nim Ludwik Solski, patron naszej szkoły teatralnej, który też był dobrym dyrektorem. Ani ja, ani Bartosz nie chcemy się mierzyć z Wyspiańskim.
Trzeba się zmierzyć z Wyspiańskim, Solskim i całą resztą.
Musimy się zmierzyć z całą rzeczywistością, by temu miejscu przywrócić pamięć i rangę. Że tam się takie rzeczy wydarzały, że ten teatr stanowił o niesamowitej pozycji rewolucyjnej sztuki w Polsce.
To brzmi groźnie.
Nie. Napis, który jest na frontonie teatru zobowiązuje. "Kraków narodowej sztuce". Nie ma nic rewolucyjnego.
A co ci się dziś nie podoba w Teatrze im. Słowackiego?
Nie ma czegoś takiego, co by mi się nie podobało. Ten teatr jest jak otwarta historia. Mało mamy takich obiektów. Wiem, że był budowany na wzór Burgtheater. Że drugi bardzo podobny jest we Lwowie.
Tylko większy.
Moim zdaniem gorszy. Ma inaczej ulokowaną kopułę. Ten jest nowocześniejszy. To jest nasza Comédie-Française.
Opéra Garnier.
Ten podział powinien być prosty. Ten jest czymś takim dla historii kultury. Tam powinien być ruch. Nie twierdzę, że cokolwiek mi się nie podoba. Jestem pełen podziwu dla tego miejsca, dla wielkich dyrektorów tego teatru. Myślę, że mogę mówić za Bartka - jestem pełen podziwu dla zespołu tego teatru.
Fantastyczny zespół, ale nie miał ostatnio wielkich zadań, które by powodowały, że teatr byłby rozrywany i nagradzany na ogólnopolskich festiwalach.
Na tym etapie nie chciałbym się na ten temat wypowiadać.
Ale wiesz o tym, przygotowując się do tej dyrekcji. Czytujesz recenzje.
Ale teraz jestem in spe dyrektorem teatru i nie ma mowy, bym powiedział o nim coś złego lub o tym zespole. Teatr powinien iść "taranem" do przodu. Nie powinniśmy zastanawiać się nad tym, co się nie udawało.
A propos pójścia "taranem". Jako 23-letni szef Bunkra Sztuki sprowadziłeś do Krakowa Henry'ego Moora, największego rzeźbiarza XX wieku.
Oprócz Xawerego Dunikowskiego.
Xawery to zupełnie inna historia. Pamiętam również fantastyczną twoją wystawę - "Wszyscy jesteśmy zakochani w Stanisławie Wyspiańskim".
Zrobiliśmy wtedy rekonstrukcję scenografii "Bolesława Śmiałego".
Pamiętamy inne szaleństwa. Choćby niezwykła aukcja, podczas której odważyłeś się sprzedać część kolekcji. To moment, który jest wspominamy we wszystkich ważnych podręcznikach historii sztuki.
I to jest bardzo fajna lekcja dana młodemu człowiekowi w tamtych czasach, który w ciągu kilku tygodni bardzo szybko nauczył się, co to jest piar. Najpierw wszyscy byli przeciwko mnie, a gdy aukcja się udała, wszyscy stanęli za mną, a moi wrogowie nie wytrzymali nerwowo. To było bardzo pouczające, sytuacja nagłego odwrócenia się całego środowiska. Przez chwilę to mi nawet imponowało, że jestem takim samotnym białym żaglem przeciwko wszystkim. Potem zrozumiałem, że ludzie przede wszystkim się bali. Po pierwsze, aktor został dyrektorem galerii sztuki - paranoja! I jeszcze wyprzedaje majątek narodowy, który - jak wiemy - majątkiem narodowym nie był. Była to kolekcja sekretarzy partyjnych, którzy przez lata wspierali w ten sposób swoich ulubionych artystów: tych lepszych i tych gorszych.
Dziś twój gest jest elementem wielkiej jubileuszowej wystawy Bunkra Sztuki - "Z mojego okna widać wszystkie kopce". Ale to wszystko pokazuje, że jesteś artystą niezwykle odważnym, myślącym bardzo nietuzinkowo. Jesteś po prostu nieobliczalny.
Ja? A Bartosz Szydłowski?
Bartosz Szydłowski to jest zupełnie inna historia. Jak będziecie dzielić kompetencje? W wolnych chwilach jesteś też aktorem.
Mam pełną świadomość tego, co robię od wielu lat. Zawód aktora jest dla mnie rodzajem fantastycznej przyjemności. Nie przyszedłem do Teatru im. Słowackiego, by być aktorem. Tam są lepsi ode mnie.
Nie mów "nie".
Jeśli chodzi o Bartosza Szydłowskiego i mnie, to sprawa jest dość prosta. Od 9 lat - mogę to powiedzieć bez żadnej kokieterii - robimy największy festiwal teatralny w Polsce, jeden z najważniejszych w Europie, jeden z najwspanialszych produktów promujących polski teatr na świecie. Przyjaźnimy się, stanowimy tandem. Podział między nami już dawno się dokonał. Bartosz jest tym taranem artystycznym, wyrzuca z siebie miliony pomysłów. Ja zajmuje się tym, co temu towarzyszy. Konstruuję całą sytuację.
Jakie są wasze marzenia?
Wyspiański. Teatr obywatelski. Teatr narodowy. To trzy hasła, które mogę w tej chwili powiedzieć.
Pierwsze przedstawienie, które odbędzie się za twojej dyrektury to...
Nie możemy w tej chwili tego powiedzieć.
A twoje najczulsze wspomnienie związane z tym teatrem?
Teatr Słowackiego to miejsce, do którego przychodziłem jako student, na okrągło, na jedną sztukę Włodzimierza Nurkowskiego "Szkoda, że jest nierządnicą". Grała tam moja przyszła żona, Wenus, wynurzająca się z morskiej piany. Przychodziłem tylko na tę scenę. Nieustannie.
Wenus w stroju klasycznym, dodajmy. Mówimy oczywiście o wspaniałej aktorce Narodowego Starego Teatru, Iwonie Budner. Od kiedy obejmiesz stanowisko w Teatrze im. Słowackiego?
Od września, bo Krzysztof Orzechowski pełni tę funkcję do końca sierpnia.