Pod sprzeciwem wobec odwołania Gaudena podpisali się m.in. Olga Tokarczuk, Dorota Masłowska, Jerzy Pilch, Adam Zagajewski, a także Julian Kornhauser - teść prezydenta Andrzeja Dudy.
Zapis rozmowy Jacka Bańki z Andrzejem Nowakowskim, szefem wydawnictwa Universitas i byłym dyrektorem Instytutu Książki.
Znani polscy pisarze piszą list otwarty do ministra Glińskiego ws. odwołania dotychczasowego szefa Instytutu Książki. Przypominam sobie, że jak pan przestał być szefem Instytutu to był podobny protest. Na ile to są rytualne wystąpienia środowisk twórczych?
- To są wystąpienia rytualne, ale one mają głęboki sens. To pokazuje integrację środowiska. Tu to jest integracja państwowej instytucji z pisarzami i bibliotekarzami. Jest poczucie wspólnoty. W przypadku dyrektora Gaudena sytuacja jest szczególna. 8 lat jego urzędowania i 8 lat sukcesów. On doprowadził ideę do apogeum. Instytut Książki na świecie jest bardzo dobrze postrzegany. Nagle można załatwić go byle jaką kontrolą.
List otwarty i sprzeciw, także pana, wobec tej zmiany to sprawa Grzegorza Gaudena czy także gest braku zaufania do nowego szefa?
- Jedno i drugie. Każdy nowy szef, zwłaszcza po takim odejściu, będzie miał ciężko. Jak zdobędzie zaufanie to chwała mu. Łatwo jednak nie będzie. Grzegorz Gauden był traktowany przez ludzi książki jako postać ważna i wywiązująca się z obowiązków. On był godny stanowiska.
Rozumiem, że ministerstwo zdania nie zmieni, ale myślę, że ten list otwarty to gest solidarności z Gaudenem i docenienie tego co stało się przez 8 lat.
- Dokładnie. Ja wierzę, że takie gesty solidarności mają sens. W jakimś sensie zazdroszczę Grzegorzowi Gaudenowi takiego odejścia. Co może być bardziej sympatyczne niż poparcie środowiska?
Jakie zadanie widzi pan teraz przed nowym szefem Instytutu?
- Nie mam pojęcia. Objawi się w Krakowie jakiś program. Nie wiem jaki. Trudno wyrokować. Nie znam człowieka, nie znam programu i nie wiem jakie zadanie wyznaczył mu minister kultury.
Jest propozycja powołania czegoś w rodzaju muzeum języka polskiego. Pomysł zyskał akceptację wydziału polonistyki UJ i Urzędu Miasta. Jak pan ocenia takie zamiary?
- Podpisuję się pod taką ideą. Wszystkie takie przedsięwzięcia, które mają chronić język polski, są godne pochwały. Pytanie jak taka instytucja będzie działała? To idea. Każda instytucja zabiega o dotacje i utrzymanie. To trud każdego szefa. Oczywiście gorąco popieram taką inicjatywę.
Moment na dyskusję o muzeum języka polskiego jest o tyle dobry, że w planach miasta jest utworzenie Biblioteki Kraków, która miałaby pełnić funkcję muzeum tych pisarzy, którzy byli związani z Krakowem. Rozumiem, że takie instytucje można połączyć i stworzyć dużą bibliotekę, która miałaby szerszy charakter?
- To słuszne. Dzisiaj biblioteka nie wiąże się tylko z wypożyczalnią. To duże instytucje, które spełniają szereg funkcji wokół jeżyka i książki. W Skandynawii są dobre wzorce. Tam pokazuje się jak można łączyć edukacje z książką i ochroną języka.
Pan odwiedza takie miejsca na całym świecie. Jak ten model przenieść do Krakowa? Jak w Krakowie mogłaby działać taka nowa instytucja, która byłaby biblioteką, muzeum i ośrodkiem kulturotwórczym?
- Dodałbym jeszcze, że centrum edukacyjnym i miejscem, które pracuje z dziećmi. W Finlandii łączy się edukację ze sferą kultury wysokiej. Resorty łączą wysiłki na gruncie takich instytucji. Trudno mówić za tych, którzy ten program będą układali. Są dyskusje ludzi ważnych, którzy skonstruują program, który będzie się wiązał z kulturą słowa. To wiąże się z językiem polskim. To najważniejszy element kultury. To nośnik kultury.
Taka instytucja nie jest skazana na bycie czymś w rodzaju skansenu?
- Zaskoczył mnie pan. Najlepsza ideę można zepsuć. Wszystko zależy od ludzi. Idea jest słuszna. Czy sama idea jest skazana na skansen? Nie.
Skoro o rytualnych sporach mówimy, mamy rytualną dyskusję o jednolitej cenie książki. Na razie nie zostanie takie rozwiązanie wprowadzone.
- Szkoda. Kilkanaście krajów UE wprowadziło te ustawę, wzorowaną na Francji, która traktuje książkę nie tylko jako towar, ale jako dobro kultury, element edukacji i budowania wspólnoty języka. W Polsce nie udało się tego wprowadzić. Efektem nie są droższe książki, ale tańsze w tamtym przypadku. Tam, gdzie ustawy nie ma, książki są coraz droższe. Nieprawdą jest, że niewidzialna ręka rynku jest w stanie uregulować tę sferę życia społecznego.
Konieczne jest wprowadzenie tej jednolitej ceny?
- Konieczne, ale niemożliwe. Nie ma tak zwanej woli politycznej. Nikt dzisiaj nie będzie się tym zajmował. Szkoda, wielka szkoda. Tracą na tym wszyscy, zwłaszcza ci, którzy próbują wysupłać pieniądze na książki, które są coraz droższe.