Jak wyjaśnia Iryna Pidberezhniak, jedna z wolontariuszek z Ukrainy, pomysł szycia siatek wynikał z potrzeby serca i chęci zrobienia czegoś więcej nie tylko dla żołnierzy, ale przede wszystkim dla siebie w trudnym czasie wojny z rosyjskim najeźdźcą. "Było nam bardzo smutno. Rozumiemy, co trzeba robić, żeby pomóc. Chcemy wrócić do domu, chcemy do swojego łóżka" - podkreśla.

- Z siatek maskujących korzystają nie tylko jednostki specjalne czy snajperzy, ale też jednostki medyczne. One wywożą rannych. Jak oni wchodzą między drzewa, też powinni być mniej widoczni - tłumaczy Oksana Golesz, mieszkająca w Polsce od 2014 roku.

W pracy pomagają także dzieci. "Tu przy kasku pracowały dzieci. Dwa dni to trwało. W dwa dni wieczorami może to zrobić dziecko" - mówi Iryna Pidberezhniak.

Taka praca, czyli wiązanie nitek do siatki, to jednak nużące zadanie i dla niewprawnych rąk może stanowić pewien problem, o czym reporter Radia Kraków przekonał się na własnej skórze. W roli nauczycielki wystąpiła wolontariuszka z Ukrainy pani Anija, która dodaje, że po kilkunastu minutach można się nauczyć sprawnego wiązania nitek, czy skrawków materiału, ale nawet wprawnej szwaczce przygotowanie pełnej kikimory, czyli maskowania dla snajpera, zajmuje nieco czasu.

- Tydzień, dwa tygodnie. Każdą nitkę trzeba robić osobno. Do tego ważne są kolory. One zależą od pory roku. Kto ma czas, przychodzi i to robi - mówi.

By praca mogła być kontynuowana, potrzebne są materiały. "Na szczęście nie brakuje ludzi dobrej woli, którzy nam w tym pomagają. Nitki mamy militarne. Są z Częstochowy, przywieźli nam jej za darmo 1,5 tony" - przekonuje Iryna.

Efekty działań wolontariuszek już są i co ważne, są wykorzystywane na froncie. "Mamy 500 kwadratów siatki. Dwie kikimory już działają na wojnie" - mówią.

Niestety wraz z końcem wakacji wolontariuszki z Ukrainy będą musiały poszukać nowego lokalu. Sala, z której dziś korzystają, to tak naprawdę pracownia do zajęć plastycznych, używana przez Pałac Młodzieży w czasie roku szkolnego. "Od 1 września będą nasze normalne zajęcia. Ta sala jest potrzebna na zajęcia dla małych dzieci. Niestety nie dysponujemy wolną salą o takiej powierzchni. Szukamy. Miasto pewnie znajdzie pomieszczenie zastępcze" - podkreśla Jerzy Kosiba, dyrektor Pałacu.

Tarnowski magistrat potwierdza, że Ukrainki nie zostaną bez lokalu. Trwają ostatnie ustalenia związane z udostępnieniem uchodźczyniom nowego pomieszczenia.