Do tragedii doszło we wtorek w jednym z bloków w centrum Tarnowa. Dziecka nie udało się uratować, kobieta trafiła do szpitala, podejrzany również - wyskoczył bowiem przez okno i po upadku doznał obrażeń.

Jak wyjaśnia rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnowie - Mieczysław Sienicki, Dymitro T przyznał się do winy i wyjaśnił, że zrobił to, by chronić swoją rodzinę.

Używał określenia, że była jakaś grupa, która miała ich uwięzić, zabrać dziecko i wszystko, co mają. Dlatego, chcąc ratować rodzinę, postanowił pozbawić ich życia, a na koniec postanowił popełnić samobójstwo, dlatego zadał sobie kilka ciosów w klatkę piersiową, a potem wyskoczył z drugiego piętra - jak powiedział - po to, aby ze sobą skończyć.

wyjaśnia prokurator Mieczysław Sienicki i dodaje, że po zebraniu zeznań Dymitra T - został zastosowany wobec niego areszt tymczasowy. Jak wykazały także wstępne ustalenia, nie ma bezpośrednich dowodów na to, że Dymitro T miał się leczyć psychiatrycznie, co wcześniej sugerowała prokuratura. Jednak o jego zdanie zdrowia i poczytalności zadecydują biegli.

Śledczy ustalili, że 27-letni mąż kobiety i ojciec chłopczyka od kilku lat przebywał i pracował legalnie w Polsce, gdzie był zatrudniony jako kucharz. W maju tego roku przyjechała do niego żona z synem. Matka opiekowała się chłopcem, w związku z tym, że miał on problemy z poruszaniem się.

Według przekazanych przez prokuraturę informacji do tej pory nie było sygnałów, że cokolwiek złego dzieje się w tej rodzinie.

Z wstępnej relacji Anastazji T. wynika, że w ostatnim czasie zauważyła dość dziwne zachowanie męża, a krytycznego dnia, kiedy jeszcze leżała z dzieckiem w łóżku, mężczyzna najpierw przytulił się do nich, po czym zaatakował ich nożem. Kobieta zasłoniła swoim ciałem synka, a następnie wybiegła z mieszkania, wzywając pomocy.

Na odgłos krzyków zareagowali sąsiedzi, wychodząc z mieszkań. Biegnący z nożem mężczyzna wrócił więc do swojego mieszkania, a następnie wyskoczył z drugiego piętra; doznał złamania kości miednicy. Policja ujęła go na trawniku pod balkonem, a następnie został on przewieziony do szpitala.