Zgodnie z prawem gminy muszą mieć podpisane umowy ze schroniskami, do których powinny trafiać bezdomne psy z ich terenu. Miało to zapobiec uśmiercaniu zwierząt. Tyle, że to dodatkowy koszt dla gmin. Dlatego te szukają oszczędności. Psy z terenu gminy Gnojnik trafiają do schroniska w Borku niedaleko Bochni. W pewnym okresie były szybko odbierane przez urzędników, bo miały znajdować nowy dom. To wzbudziło wątpliwości pracowników schroniska, którzy przeprowadzili kontrolę w miejscach, do których miały trafić psy.

- Byliśmy w 5 miejscach i okazało się, że w trzech przypadkach psów nie było - podkreśla w rozmowie z Radiem Kraków prezes Fundacji Straż Obrony Praw Zwierząt, która prowadzi schronisku w Borku, Agnieszka Szpar.

Prokuratura w Dąbrowie Tarnowskiej, która prowadziła to śledztwo, tłumaczy to jednak tym, że pracownicy schroniska nie rozmawiali bezpośrednio z osobami, które adoptowały psy, ale na przykład z ich rodzinami, które nie musiały o tym wiedzieć.  

Szefowa schroniska podejrzewa jednak, że psów nigdy nie było w tych miejscach. "Jest to prawda, że nie rozmawialiśmy z osobami, które były podpisane na umowach. Jednak jedna z osób zrobiła nam niemal awanturę, że to nie jest jej podpis i psa nigdy nie widział. Z efektów śledztwa wynika jednak, że ten człowiek musiał zmienić zeznania" - dodaje Szpar. 

- Prokuratura nie znalazła dowodów na podrabianie umów adopcyjnych trzech wspomnianych psów, ani tym bardziej na uśmiercanie zwierząt i umorzyła śledztwo w tym zakresie - podkreśla wójt gminy Gnojnik Sławomir Paterek. 

Nieścisłości jednak są. Brakuje dokumentów adopcyjnych w sprawie dwóch z ośmiu psów. Przesłuchiwani urzędnicy tłumaczyli to dużym upływem czasu, bo dotyczyło to lat od 2015 do stycznia 2018 roku i natłokiem obowiązków. Zeznawali, że te zwierzęta teoretycznie mogły w tamym czasie bez dokumentów trafić do adopcji, ale nie potrafili tego jednocześnie potwierdzić ani też udowodnić. 

W kolejnych dwóch przypadkach nowi właściciele powiedzieli, że psy im uciekły. "Jeden pan wywiózł psa na budowę i ten stamtąd uciekł. Drugi miał wykonać podkop i też uciekł. Nie mamy podstaw, żeby tę wersję kwestionować. Musielibyśmy wykazać, że los psa był inny niż wersja podawana przez osobę, która tak twierdzi. Nam nie udało się tej wersji obalić" - podkreśla zastępca Prokuratora Rejonowego w Dąbrowie Tarnowskiej Witold Swadźba. 

Prokurator próbuje tłumaczyć to, że pracownicy urzędu gminy w Gnojniku nie potrafią powiedzieć co się stało z dwoma psami, specyfiką pracy urzędu, w których zdarzają się różne niedociągnięcia oraz upływem czasu.