Gdzie jest problem?
Pierwszym problemem, który dominował po 1989 r. jest odwrócona checklista spraw ważnych dla obu krajów. Jak pisze Anne Applebaum:
W Polsce można zacząć rozmowę od cen nieruchomości, wychowania dzieci czy nowych książek, ale finałem zawsze jest historia. Wojna przede wszystkim.
Niemiecka "ucieczka od historii" jest pragmatyczna, ale podyktowana jest również rolą Niemców w najnowszej historii – wolą o niej nie pamiętać, uznając jednocześnie, że z jej niechlubnych rozdziałów już się rozliczyli.
Niemcy nie rozumieją naszego żalu, bo kompletnie nie mają wiedzy o zbrodniach dokonanych w Polsce w czasie II wojny. Za to pamiętają wysiedlenia Niemców, które nazywają wypędzeniami.
Nie można jednak nie zauważyć, że sytuacja powoli się zmienia. W Niemczech prominentni politycy coraz częściej napomykają o zadośćuczynieniu dla Polaków (nie o reparacjach!), a w Polsce coraz rzadszy jest bezpośredni kontakt osób, które przeżyły wojnę z młodym pokoleniem, które zna wojnę już tylko z książek.
Emocje mają więc szansę opaść, jeśli pozwolą na to polityczni zagończycy. Zamiast żądać reparacji, które, jak twierdzą prawnicy, są nie do uzyskania, skupmy się na rozmowach o odszkodowaniach lub zadośćuczynieniu. Podejdźmy pragmatycznie, jak Grecy i Włosi – popatrzmy na historię jak na narzędzie polityki zagranicznej.
Być może pojawiający się ostatnio pomysł niemieckich inwestycji w polską obronność jako formę zadośćuczynienia ma sens. Wywierajmy presję, negocjujmy bez świateł kamer, wykorzystajmy propolskie lobby w Niemczech, działajmy pragmatycznie, bo zachodniego sąsiada nie uda nam się wymienić na innego. A ten, który jest, wcale nie jest taki zły.
Bezpieczeństwo
Historia stosunków polsko – niemieckich również współcześnie skutkuje brakiem zaufania. Zbyt wyrozumiała polityka Niemiec wobec Rosji po rozpadzie ZSRR (m.in. polityka energetyczna, budowa Nordstreamu, brak reakcji na imperialną politykę Rosji na Kaukazie, zażyłe konszachty Schrödera z Putinem) dała polskim rządom wystarczająco wiele powodów do nieufności.
Niemieckie (czy szerzej: zachodnie) pretensje do Polski o nadmierne przewrażliwienie wobec Rosji i wiara w powolną jej demokratyzację zakończyły się wraz z wybuchem pełnoskalowej wojny na Ukrainie i pojawieniem się rosyjskich dronów na niemieckim niebie. Polacy mogą odczuwać Schadenfreude, ale to krótkowzroczna polityka. Na polskim niebie też pojawiają się rosyjskie drony. I to jest nasz, polsko – niemiecki wspólny interes i wspólne (w ramach NATO) wyzwanie.
Realiści uważali, że najważniejszym zadaniem państwa jest przetrwanie. Dziś ani Polska, ani Niemcy nie są w stanie samodzielnie przeciwstawić się hybrydowym atakom Rosji. Obrońmy najpierw naszą suwerenność, a potem spierajmy się o historię. Jeśli nie chcemy ulegać żądaniom imperialnej Rosji, musimy być częścią zachodu w sensie geostrategicznym. A tu ciągle najsilniejszym państwem są Niemcy. Dla nich jesteśmy wschodnią flanką – to w ich żywotnym interesie leży bezpieczeństwo Polski.
Nie spodziewałabym się, że Hiszpania czy Portugalia w wypadku agresywnych zachowań Rosji będzie popierać eskalację działań wobec Rosji, ale Niemcy już tak. Ci, którzy dobrze znali pacyfistyczne (często naiwne) nastawienie elit i społeczeństwa niemieckiego, rozumieją, jak wielki zwrot dokonuje się na naszych oczach.
Bez kompleksów
Nowy kurs w niemieckiej polityce nazywany Zeitenwende (punkt zwrotny, strategiczny zwrot) dotyczy wszystkich dziedzin życia państwa. Przewartościowaniu ulega paradygmat długo negocjowanego politycznego „kompromisu za wszelką cenę”, bo dzisiejsze czasy wymagają szybkich decyzji.
System dobrobytu budowany przez dziesięciolecia na tanich surowcach z Rosji i eksporcie wysokotechnologicznych produktów sypie się w obliczu wojny na Ukrainie, możliwości chińskiego giganta i polityki celnej USA. Niemcy są w stanie kryzysu modelu państwa, a nie kryzysu koniunktury. Upada społeczne zaufanie do siły niemieckiej gospodarki, infrastruktura coraz bardziej odstaje od tej, której oczekiwalibyśmy od nowoczesnego państwa (cyfryzacja, energetyka, infrastruktura). Do tego dochodzi brak zdolności państwa do inicjowania i finansowania wielkich projektów inwestycyjnych.
W wielu obszarach Polska wyprzedziła Niemcy, choć oni ciągle w to nie wierzą (nazywam to nieprzyswojoną świadomością o polskich sukcesach). Niemieckie gazety ostatnio ciągle przypominają, że w Polsce prawie 70% Ukraińców pracuje i odprowadza składki zdrowotne, a ich wkład w polski budżet to ponad 15 mld zł, gdy tymczasem w Niemczech jedynie 18%. O poziomie cyfryzacji obu państw nie wspomnę. Od Niemców ciągle wiele możemy się nauczyć – również obserwując błędy, które popełnili np. w polityce migracyjnej.
Problemy mamy takie same: jak godzić niechęć społeczną do migrantów z zapotrzebowaniem rynku na siłę roboczą, jak ukrócić populizm i nie zakrzyczeć poważnych problemów poprawnością polityczną, jak zachęcać migrantów do podjęcia pracy. Nie warto grać w „głupią konkurencję prymusów”. Prowadźmy politykę bez naiwnej wiary w przyjaźń polsko-niemiecką, ale ze świadomością tego co możemy obustronnie zyskać.
Ważne, aby bez kompleksów negocjować ważne sprawy, poprawnie diagnozować obszary synergiczne, a rywalizować w tych, w których na dłuższą metę jest to korzystne. Banalne? Tak, ale innej drogi nie ma. Czas na eksperymenty już minął.