Oszczędność stylu Lowry'ego owocuje w filmie genialnymi pomysłami: duchy przedstawia się tu nie tyle za za pomocą efektów specjalnych, co zwykłego kostiumu – nałożonej na aktora białej płachty (przypominającej prześcieradło) z wyciętymi otworami na oczy. Prostota tylko sprzyja wyrażaniu poetyckiej wizji życia po śmierci (nie tylko z perspektywy ducha, ale też i pozostawionej wśród żywych – żony) i oddawaniu się medytacji nad siłą wspomnień i koniecznością przepracowania żałoby po stracie najbliższej osoby.

„Ghost Story” jest w tym sensie niezwykle nowatorski, ponieważ akcentuje przede wszystkim przeżycia istoty duchowej (tytuł możemy interpretować nie tylko jako „Opowieść o duchu”, ale też i „Opowieść ducha”), która nie chce opuścić ziemskiego padołu, choć doświadczyła egzystencjalnego cierpienia i niedoli życie doczesne człowieka.

Wraz ze odejściem głównego bohatera (wierny swojemu emploi, naturalnie wyrażający depresyjne nastroje – Casey Affleck) powoli znika cały jego świat. Powrót ducha do domu nie zatrzyma w nim ukochanej żony (zachwycająca Rooney Mara), która, by żyć, musi ułożyć sobie życie od nowa zostawiając za sobą wspomnienia (grzebiąc w sensie dosłownym i przenośnym ukochanego). Także samo miejsce zniknie wkrótce z mapy miasta.

Sens życia w „Ghost Story” pozostaje nieodkrytą tajemnicą. Bohater zatacza krąg, podróżując w czasie i przestrzeni, zauważając, że nieuchronny kres wpisany jest w ludzką egzystencję. Nie ma od tego ucieczki, ale – jak podpowiada reżyser – możemy odnaleźć sens w mikro skali i przeżywać każdy dzień życia tak jakby był naszym ostatnim.

 

 

 

 

Urszula Wolak