Barbara Gawryluk: Czy uważa Pan/Pani Gabrielę Zapolską i jej twórczość za niedocenianą, a może nie do końca poznaną?
Arael Zurli: Jedno i drugie. Coraz mniej ludzi czyta książki, mało kto chodzi do teatru, przed zapomnieniem broni się jedynie „Moralność pani Dulskiej” jako pozycja absolutnie klasyczna. Bądźmy szczerzy, współczesnemu czytelnikowi Zapolska nie jest niezbędna do szczęścia, ale czasem warto sięgnąć po coś, co napisała. Choćby dla zaznajomienia się z klimatem „belle époque”, która nie zawsze i nie dla wszystkich była „belle”.

B.G. W tej opowieści zdecydowanie więcej jest dramatów niż sukcesów. Czy nazwałby Pan/Pani Zapolską postacią tragiczną?
A.Z. Chyba tak. Trzeba przyznać, że nie miała szczęścia w życiu. Małżeństwo z łowcą posagów, pierwszy romans zakończony nieślubnym macierzyństwem, śmierć dzieci, ciągłe ataki krytyków, wreszcie nieudane samobójstwo. I jego następstwa: niekończące się pasmo chorób, spowodowanych zatruciem organizmu przez fosfor z połkniętych łebków od zapałek. Druga połowa życia była dla pisarki trochę lepsza, gdyż usilna praca przyniosła względne powodzenie materialne, pojawiło się kilku kochających mężczyzn, jej sztuki teatralne osiągały zawrotną popularność. Ale nie urodziła wymarzonego synka, a zdrowie było coraz słabsze. Umierała niewidoma, w mieście wstrząśniętym niedawną wojną, z dala od rodziny, na łasce płatnych opiekunów.

B.G. Zgodzi się Pan/Pani z określeniem „celebrytka” przełomu wieków?
A.Z. Nie. Zostawmy to słowo naszej epoce. Dawna prasa pisała o różnych nie zawsze ważnych wydarzeniach, rzucając się oczywiście na te sensacyjne, ale miało to zupełnie inny podtekst. Pisano o osobach znanych z konkretnych dokonań, a nie z tego, że są znane. O samobójczej próbie Zapolskiej gazety poinformowały bardziej w ramach kroniki wypadków, jej przedziwne zapadnięcie w rodzaj letargu podczas przedstawienia, w którym występowała, zrelacjonowano jako „zjawisko niepospolicie ciekawe”, które przydarzyło się znakomitej aktorce i dramatopisarce. Nie roztrząsano, jak dzisiaj, problemów kryminalno-alkowianych, nie wnikano drobiazgowo w życie prywatne. Ludzie są ludźmi, więc ma się rozumieć krążyły plotki, ale plotkowano o wszystkich - Lwów, Kraków, a nawet Warszawa nie były wtedy wielkimi miastami i znano się między sobą. Zamiast słowa „celebryta” można by ostatecznie użyć słowa „idol”, pasującego do uwielbianej gwiazdy sceny, jednakże Zapolska mimo popularności do takich nie należała.

B.G. Nawet w tamtych czasach prasa opisywała jej prywatne kłopoty, choroby, miłosne porażki. Czy te prasowe przekazy pomogły czy przeszkadzały Panu/Pani w pisaniu biografii?
A.Z. W pisaniu biografii pomaga każda informacja, jeżeli umie się właściwie ocenić jej prawdziwość oraz wagę. Niezmiennie cenna jest zawsze jedna wiadomość: data, ponieważ umiejscawia dane wydarzenie w czasie, w przeciwieństwie do nie zawsze datowanych listów czy fotografii. Tutaj czasopisma oddają nieocenioną  usługę. Poza tym podczas przeglądania starych gazet można niemal fizycznie dotknąć minionej epoki: czyta się wiadomości polityczne i kulturalne, modę, kronikę miejską, ogłoszenia... To wszystko tworzy klimat wokół głównego bohatera.

B.G.. Czy są epizody z jej życia nie do końca wyjaśnione?
A.Z. Żeby to epizody! Niewyjaśnione są przede wszystkim okoliczności śmierci. Jaka substancja znajdowała się w ostatnim zastrzyku zrobionym Gabrieli przez samozwańczego opiekuna, niespełnionego lekarza Eugeniusza Kapitaina? Co przyspieszyło zgon? Komu pisarka chciała zostawić swój majątek? A sprawa tajemniczego dziecka z pierwszego małżeństwa - istniało czy też nie? Czy Zapolska naprawdę pielęgnowała owo zagrożone ślepotą niemowlę, które później zmarło? To fakty najważniejsze, lecz istniało jeszcze kilka pomniejszych zagadek: domniemana utracona ciąża paryska, platoniczny - lub nie - protektor Oksza-Orzechowski, tajemniczy wierny wielbiciel z Reichenhall o nieznanym nam nazwisku, charakter więzi z młodym hipnotyzerem Pragłowskim, żonaty mecenas Raabe, od którego pisarka miała ponoć przyjąć w prezencie futro... Trzeba przyznać, że nie brakuje tutaj materiału do domysłów.

B.G. „Szkło i brylanty” - proszę rozszyfrować tytuł książki.
A.Z. Jej pierwsze zdanie brzmi: „W uszach miała jakieś świecące kolczyki. Może brylanty - może szkło... kto wie, co tkwi w duszy i uszach artystki”. To cytat z Zapolskiej, doskonale pasujący do jej życia i twórczości. Poznała bowiem bogactwo i nędzę. Nosiła brylanty, choć nieraz brakowało jej na kawałek chleba. Jej twórczość porównywano do brylantu w kuble pomyj, a moja książka pokazuje, jak bardzo nierówny był to talent. „Szkło i brylanty” - czyli grafomania obok arcydzieł, upór twardy niczym szkło, precyzja obserwacji ostra niczym diament, wydobywająca prawdę życia, owe „momenty brylantowego piękna i smutnego zła”, jak to określiła sama Zapolska.

 

czytaj też:http://www.radiokrakow.pl/nasze-akcje/w-radiowej-bibliotece/z-radiowej-biblioteki-szklo-i-brylanty-gabriela-zapolska-w-swojej-epoce/