Na Facebooku aż zaroiło się od jej zdjęć. Wielu artystów i wiele instytucji udostępniało jej fotografie z koncertów dopełniając je życzeniami. Miło było popatrzeć na ten hołd środowiska dla Wielkiej Marthy. Wśród składających życzenia był np. Daniel Barenboim, jej przyjaciel, który kiedyś powiedział o niej, że jest „pięknym obrazem bez ram”; albo fan klub Daniila Trifonova; Deutsche Grammophon, dla której pianistka nagrywa; wytwórnia przypomniała okładkę zarejestrowanego koncertu Marthy Argerich z Gidonem Kremerem. Wśród wspominających o urodzinach pianistki była i Elbphilharmonie Hamburg, i Warner Classics, i nasz Instytut Fryderyka Chopina. Można by długo liczyć i wymieniać…

Martha Argerich jest charyzmatyczna, pełna energii, zaskakująca, olśniewająca, kapryśna, niekonwencjonalna, trudno przewidzieć jej zachowanie. Pamiętamy co stało się podczas X Konkursu Chopinowskiego w 1980 roku, kiedy to na znak protestu przeciwko niedopuszczeniu do finału chorwackiego pianisty Ivo Pogorelicia opuściła jury. Mało kogo byłoby stać na taki gest. Ale ją stać na wszystko, na najbardziej zaskakujące zachowania.

Na przykład odrzuciła wiele zaproszeń od Filharmoników Wiedeńskich, odwołała koncert w Berlinie, w ostatniej chwili nie pojechała do Chicago, zapomniała o koncercie w Nowym Jorku. Należy do tych artystów, którzy nie podpisują kontraktów, odwołują koncerty, a mimo to zespoły i publiczność ciągle na nich czekają. Jeden z agentów powiedział o niej: „Martha zrobiła wszystko by zniszczyć swoją karierę, ale jej się to nie udało”.

Wiele lat temu wpadła mi w ręce książka, którą napisał francuski dziennikarz Olivier Bellamy pt. „Martha Argerich. Dziecko i czary”. To fascynująca opowieść o artystce, która zawsze idzie swoją drogą i kieruje się wyłącznie instynktem. Płynie pod prąd, niezależnie czego wymagają od niej organizatorzy i agenci, których – jak mówi – nie cierpi. Chce przede wszystkim żyć i żyć muzyką, a nie traktować ją jak biznes. Martha Argerich nie nadaje się na niewolnika prowadzonego na pasku przez sprytnego menedżera. Jest wolna i będzie wolna za każdą cenę.

Potrafi zamiast iść na próbę, usiąść w kafejce, by wypić filiżankę kawy i popatrzyć na ludzi na ulicy. A gdy jej mąż, szwajcarski dyrygent Charles Dutoit, popędzał ją w takiej sytuacji, odpowiadała mu: „Wy Szwajcarzy macie zegarki, ale ja mam czas”. Potrafiła się umówić na nagranie filmu dokumentalnego i trzymać ekipę cztery dni pod drzwiami mieszkania, by wreszcie niespodziewanie o północy otworzyć drzwi i… do rana zarejestrować cały materiał. Umie też zastukać w nocy do bram sali koncertowej i prosić o wpuszczenie, by wypróbować fortepian. Co ciekawe, gdy nie ma wyboru, zagra na każdym instrumencie, ale gdy już organizatorzy przygotują jej dwa fortepiany, to nie wie który wybrać.

Kiedy doszła do wniosku, że jej dom w Brukseli zbyt pełen jest pianistów, którymi się zajmuje, pianistów którzy stają się coraz bardziej wymagający i despotyczni, cichaczem wyjechała i kupiła mały domek w Paryżu, w XVI dzielnicy, usytuowany między dwoma kamienicami. Tam zbudowała swój świat i tam odwiedzali ją tylko nieliczni.

Kilka lat temu podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego oglądałam film dokumentalny o niej zrobiony przez najmłodszą z jej córek Stephanie Kovacevich. Piękny obraz o kompletnie nieprzystosowanej do zwykłego świata artystki. Kilka scen pamiętam do dziś, jedna z nich to historia jak Martha Argerich uczyła się partytury: leżąc w łóżku z nutami… tyle. I to wystarczyło. Fortepianu w tym pokoju hotelowym nie było.

Podejrzewam, że w tym filmie (w którym są także polskie akcenty) córce było więcej wolno niż innym reżyserom, mogła zadawać trudniejsze pytania, ale mimo to czuło się między bohaterkami pewien dystans. Niby bezpośredniość, niby ciepło, a jednak Martha Argerich uczestniczyła w tym wszystkim jakby za szybą, jakby w swoim świecie. W pewnym momencie padają ważne słowa, pokazujące jej podejście do życia, mówi: „pracuję za dużo, podróżuję za dużo”.

Nawet jeżeli pojawią się jakieś żale, czy wyrzuty, to przecież Marcie Argerich wybacza się wszystko, bo nikt jak pięknie nie gra, jak ona. Np. Artur Rubinstein specjalnie przyjechał z Amsterdamu, gdzie był z koncertami, do Hagi tylko po to by posłuchać jak gra. Martha Argerich jest niekwestionowanym „zwierzęciem fortepianu”, a muzyka jest jej sensem życia. Ale to nie jest tak, że ona widzi jedynie klawiaturę. Ona chce przede wszystkim żyć, jak każdy zwyczajny człowiek.

Martha Argerich zachwyca publiczność swoimi wykonaniami od ponad 70 lat. Koncertując niemal na wszystkich kontynentach, nagrywając płyty. Zaczęła się uczyć grać na fortepianie mając tylko 3 lata, a po raz pierwszy wystąpiła w wieku zaledwie 8 lat, wykonała wtedy I Koncert fortepianowy C-dur Beethovena. Rok później zaprezentowała Koncert fortepianowy d-moll Mozarta oraz Suity francuskie Bacha. Miała tylko 14 lat, gdy z rodzinnej Argentyny pojechała do Europy, by uczyć się grać u Friedricha Guldy w Wiedniu oraz u Madeleine Lipatti i Nikity Magaloffa w Genewie. Potem w brawurowym stylu mając tylko 16 lat wygrała Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Ferruccio Busoniego w Bolzano i Międzynarodowy Konkurs Muzyczny w Genewie. I pierwsza zaskakująca decyzja – przerwa w koncertowaniu na cztery lata i nauka u Stefana Askenasego.

W 1965 roku, mając 24 lata wygrała Konkurs Chopinowski, a potem drzwi stały przednią otworem: Ameryka, Europa, Azja, w tym Japonia (który to kraj wyjątkowo polubiła) i Ameryka Południowa. Występuje z najlepszymi orkiestrami, pod batutą największych dyrygentów. Wykonuje też muzykę kameralną współtworząc ją z największymi solistami.

Do dziś fascynuje swoimi interpretacjami. Takiego Chopina, Prokofiewa, Bacha, Czajkowskiego, Ravela, Lista, Beethovena można usłyszeć tylko w jej wykonaniu. Nikt tak nie gra, nikt aż tak nie porywa, nikt aż tak nie fascynuje.

Wielka Martha! Wszystkiego najlepszego!