Znamy go z Dżambli, musicalu Szalona lokomotywa, występów na festiwalu w Opolu, gdzie wyśpiewał hity lat 80. i 90. „Czarny alibaba”, „Byłaś serca biciem”, „C’est la vie” czy „Siódmy rok” to już kanon polskiej piosenki.
Cały czas żywy w swojej muzyce. Inspirujący i obecny, tak samo jak tragiczna śmierć, która do dziś rozgrzewa polską blogosferę z gatunku true crime. Postanowiłam jednak oddać głos osobie, która znała go najlepiej z nas wszystkich. Agnieszka Zaucha – córka, artystka sztuk plastycznych, od 20 lat zajmująca się tatuażem artystycznym – opowiada o ojcu. Rozmowa miała dotyczyć muzyki Zauchy, ale moja propozycja została skwitowana bardzo przytomnym pytaniem „Czy wiesz co Twój tata robił w pracy 30 lat temu?”. Obiecała jednak poszperać w pamięci, chociaż rozmowa przeniosła się daleko poza scenę. Do ciepłej kuchni przy ul. Kasprowicza. Było o Zausze – człowieku i kumplu i Elżbiecie – żonie, mamie, o nieumiejętności mówienia źle o innych, o słynnej beretce z cekinami, ciemnych okularach i kajakach. Nie mogło też zabraknąć opowieści o Zaucha Fest, który w tym roku miał pierwszą edycję.
Paulina Bisztyga: No i jak Agnieszko, pogrzebałaś w pamięci? Przypomniałaś sobie jakieś melodie, które ojciec śpiewał w domu?
Agnieszka Zaucha: Trochę pogrzebałam. Zawsze mnie pytali wszyscy, czy ojciec śpiewa przy goleniu, więc nie śpiewał. Jeżeli śpiewał, to była taka śmieszna piosenka, powiedzmy wprawka operowa „Mija, mija, mija, mija, u kolegi talent mija, za to u mnie się rozwija”. Ojciec się śmiał z tego śpiewania przy goleniu, bo to jest taki stereotyp, że piosenkarz na pewno musi śpiewać przy goleniu.
Którą płytę ojca, piosenkę najbardziej lubisz i dlaczego?
Mam dwie ulubione. Jedna to płyta Dżambli Wołanie o słońce nad światem, a druga to Andrzej Zaucha z 1989, stworzona z panem Pieregorólką.
Tym słynnym Pieregorólką, który żywiołowo dyrygował podczas festiwali opolskich?
Możliwe, tak dokładnie nie pamiętam, kto tam w Opolu dowodził, natomiast rzeczywiście jest rewelacyjna i wiem, że to jest taka płyta, jaką ojciec naprawdę chciał nagrać.
A jaką chciał nagrać?
No taką właśnie. Ona jest w ogóle śmieszna, bo tam są dwie strony chyba tej płyty i, o ile dobrze pamiętam, że część utworów jest po polsku, część po angielsku. To są takie rzeczy, gdzieś tam zahaczające o jazz, blues, o muzykę amerykańską, czyli to, co ojciec najbardziej lubił. Jest niestety mało znana, a ja bardzo bym chciała, żeby ją można było jakoś przybliżyć bardziej fanom.
A jak odbierałaś, jako dziewczynka, twórczość ojca? Z perspektywy takiej właśnie dziewuszki małej, jak się z tym czułaś? Ojciec był znany, dawał autografy.
To były takie czasy, że ta przepaść między artystą a publicznością czy zwykłym człowiekiem wcale nie była taka wielka. Wtedy nie było celebrytów. Może i byli tak znani artyści, że rzeczywiście musieli przemykać kanałami przez miasto, ale ojciec raczej nie miał aż tak. Ludzie go pozdrawiali, witali się z nim, coś tam do niego mówili, ale nie było to aż tak intensywne, żeby przeszkadzało w życiu.
Nie był oddzielony murem, prawda?
Nie.
Ale przecież ty występowałaś w teledysku ojca jako dziewczynka!
No występowałam, niestety tak.
Nie lubiłaś tego?
Ja w ogóle niespecjalnie lubię te utwory, które gdzieś tam mnie dotyczą. „Baw się lalkami” czy „Córuni pod poduszkę” są skierowane bezpośrednio do mnie. Niespecjalnie mi to wtedy pasowało, zwłaszcza, że byłam w takim wieku, miałam chyba 11 czy 12 lat, kiedy dziewczynki nie są już malutkimi dziewczynkami. Zaczyna się rozwój, myślę też emocjonalny.
Już się separują.
Trochę tak, wszystko zaczyna się zmieniać. Dla mnie to był straszny obciach.
Czy tata próbował Cię jakoś muzycznie nastrajać, edukować, wpływać na Twój gust, kiedy byłaś zbuntowaną nastolatką? Chodziłaś do plastyka, miałaś swój świat i pewnie słuchałaś Bandoga, czyli muzyki, która była daleka od gustu ojca?
Bandoga to później. U nas akurat była taka śmieszna sytuacja, że ja akurat bardzo lubiłam tę muzykę, którą lubił ojciec. Jestem wychowana na Elli Fitzgerald, Earth, Wind & Fire, Louisie Armstrongu i muzyce amerykańskiej lat 70. Cały czas to było w domu. I to mi się podobało. Edukacja muzyczna więc wyszła tak naturalnie. Po prostu znam to, co słyszałam w domu.
Wiem, że ojciec nie wtajemniczał Cię w arkana zawodu, te życia były oddzielone, ale może zabierał Cię na jakieś imprezy muzyczne?
Jak byłam całkiem mała, to tak rzeczywiście nawet śpiewałam z nim chyba na Famie. To była scena na zewnątrz i utwór, który ja strasznie lubiłam wtedy. Tam jest taki tekst, że „Konik szachowy nie biega na wprost”.
Tata mnie wtedy wciągnął na scenę. Nie wiem, ile mogłam mieć lat? Sześć? Chyba jeszcze do szkoły nie chodziłam i śpiewałam z nim na scenie i tańcowałam. Bardzo mi to pasowało.
Jakim Zaucha był kumplem? Jaki był dla innych?
Był człowiekiem dowcipnym, towarzyskim i jak złapał z kimś wspólny vibe to świetnie się bawili.
Wiem, że nie znosił mówić o ludziach źle?
Tak, dlatego miał problem w konkursie Śpiewać każdy może. To był nasz lokalny talent show, który odbywał się w Klubie pod Jaszczurami. Tata wszystkim mówił bardzo miłe rzeczy. Nawet jak ktoś śpiewał fatalnie to miał taką formułkę „Super, ale musisz jeszcze popracować. Poćwicz”. Starał się szukać pozytywnych stron, nie wytykać słabszych.
I tutaj przykład tego niemówienia o ludziach źle i zarazem piękna, pouczająca anegdota. Nazwisk nie używamy, ponieważ ten pan jeszcze żyje, ale jeśli Zaucha z kogokolwiek śmieszkował, to była to jedna z tych osób?
Może nie tak, że śmieszkował. Była taka sytuacja, że ktoś w wywiadzie wprost go zapytał, czy jest jakiś polski artysta, który mu niespecjalnie pasuje? Myślę, że ojciec tak poszukał, poszukał w głowie i mu się tam ktoś rzucił, jakby nie do końca z jego gustem kompatybilny, ale nagle stwierdził, że „Nie, przepraszam, ale nie odpowiem na to pytanie”. Parę tygodni później był wywiad z tym artystą, którego ojciec miał na myśli. Zapytano go o to „Kto jest jego ulubionym artystą? Powiedział, że Andrzej Zaucha.
Tata był bardzo szczęśliwy, że podjął taką decyzję. Naprawdę nie znosił sprawiać ludziom przykrości.