„Chciałem odsłonić to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami gejowskich mieszkań”
- Mamy sceny pornograficzne i to jest, myślę, główne przekroczenie, które ma miejsce w tym spektaklu — mówi reżyser „Sodomy” Piotr Mateusz Wach. Spektakl powstał na motywach powieści „Sto dwadzieścia dni Sodomy czyli szkoła libertynizmu” markiza de Sade’a. Wszystko przepuszczone zostało przez filtr osobistego doświadczenia i współczesnej queerowej rzeczywistości. To otwarcie symptomatyczne: zamiast kokietować, artysta zapowiada odsłonięcie obszaró na co dzień osłoniętych milczeniem, wstydem lub zbyt gładkim PR-em środowiska.
„Zakrapiane JBL-em i mefedronem grupówki”. Obnażenie hipokryzji
Wacha interesuje pęknięcie między tym, kim queerowi mężczyźni chcą być na zewnątrz, a tym, co rzeczywiście przeżywają. - Interesowało mnie wejście w polemikę ze współczesną gejowską hipokryzją, ponieważ mam takie spostrzeżenie, że bardzo dużo spośród nas próbuje dopasować się do heteronormatywnego społeczeństwa, udowadniając, że jesteśmy tacy sami jak „wy” (heteroseksualiści – przyp. red.). Natomiast często to, co dzieje się wieczorami na zakrapianych JBL-em i mefedronem grupówkach, jest odległe od tego, co nazwałbym klasyczną normalnością i budowaniem rodziny”.
W „Sodomie” oglądaćbędziemy trójkę bohaterów: „gejowską parę w otwartej relacji z dłuższym stażem i chłopaka, który do nich dołącza na wspólną zabawę”. Z niewinnej — choć intensywnej — randki wyrasta „gejowska homoseksualna orgia i przedłużająca się narkotyczna impreza”.
To jednak nie pornografia dla samego szoku. Artysta wyjaśnia: „Zajmuję się performancem ciała. Od wielu lat testuję polityczność ciała na scenie i przekroczenia. Chciałem odsłonić to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami i zasłoniętymi oknami gejowskich mieszkań”.
„Totalnie reinterpretacja autobiograficzna”
Punktem wyjścia stało się przeczytanie tekstu „Stu dwudziestu dni Sodomy” przez pryzmat autobiograficznego doświadczenia. Wach mówi wprost: Miałem w swoim życiu moment, kiedy testowałem praktyki i filozofie markiza de Sada w praktyce. Nie przyszłoby mi do głowy, żeby wystawiać tę powieść, ale kiedy Piotr ją zaproponował, stało się dla mnie jasne, że jedynym sposobem, żeby to zrobić, jest opowiedzenie tego przez współczesność i wzięcie na poważnie, a nie obśmiewanie czy kompromitowanie”.
Ciało jako „ostatni bastion analogu”
Zapytany o rolę męskiego ciała na scenie, reżyser odpowiada z pełną świadomością narzędzia, którym operuje: „Używam w swoim teatrze ciała jako głównego nośnika. Teatr jest dla mnie przestrzenią wolności i ostatnim bastionem analogowej sztuki, gdzie naprawdę mamy dostęp do żywego ciała i możemy bezkarnie na to ciało patrzeć”.
Podkreśla, że nawet gdy na scenie pojawia się przemoc jest to przemoc zawoalowana czułością, jakby wciąż krążyła wokół pragnienia kontaktu: „To, co bardzo istotne, to że oprócz przemocy, którą bohaterowie ofiarują sobie dobrowolnie, oni wszyscy pragną czułości, pragną zauważenia i pragną miłości. I o tym chciałem opowiedzieć”.
Bezpieczeństwo, granice, praca z aktorami
Reżyser podkreśla także, że tak silne treści wymagają odpowiedzialnego procesu twórczego: „Proces przygotowywania spektaklu polegał na tym, żeby bezpiecznie przeprowadzić całe próby, żeby zabezpieczyć aktorów. Pracowaliśmy tak, aby to było fajnym doświadczeniem, a nie czymś, po czym pozostaje niesmak”.