Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z prezydentem Krakowa, Jackiem Majchrowskim.

 

Od soboty wiemy, że Kraków i Małopolska mają być gospodarzem Igrzysk Europejskich 2023. Do imprezy zostały 4 lata. Nie znamy kosztów organizacji. Kiedy to powinno być jasne?

- Ja bym chciał, żeby to było jasne jak najwcześniej. Jestem umówiony z panami z PKOl, żeby ustalić pewne rzeczy. To dziwne igrzyska. Państwo i miasto, w których jest to organizowane, ustalają z władzami sportowymi listę dyscyplin. To istotne. Czy to będzie badminton, czy lekkoatletyka - jest inny koszt. Jesteśmy wstępnie umówieni, że na początku następnego tygodnia będzie spotkanie u premiera Morawieckiego lub u pana Sasina. Trzeba ustalić kto i za co odpowiada i za co płaci.

 

Do tej pory dwa miasta organizujące to Igrzyska wydały drastycznie różne kwoty. Przy Mińsku mówi się o 50 milionach dolarów. Baku miało wydać miliard 200 milionów dolarów...

- Jak ktoś ma to wydaje.

 

Która z tych kwot jest bliższa realiom Krakowa?

- Żadna nie wchodzi w grę. Koszty muszą być, ale znacznie niższe. Musi być infrastruktura. Nie tylko w Krakowie. To jest organizowane razem z Urzędem Marszałkowskim. Więc to się przyczyni do rozwoju Małopolski. Trzeba będzie tam coś wybudować.

 

Mówi pan, że to dziwne Igrzyska. Wczoraj powiedział pan w Gazecie Wyborczej, że trudno wycofywać się z czegoś, o co nie aplikowaliśmy. Patryk Salamon z LoveKraków opublikował jednak skan listu intencyjnego, który wystosował pan w maju do prezydenta Europejskiego Komitetu Olimpijskiego. Tam pan potwierdza gotowość, żeby Kraków stał się gospodarzem trzecich igrzysk.

- Tak. Jakby doczytać do końca ten list, jest tam powiedziane o gwarancjach finansowych dla Krakowa i Małopolski. Ja to podkreślałem cały czas. Także podczas spotkania w Rzymie. Decyzja z mojej strony zostanie podjęta jak będę wiedział wszystko o finansach.

 

Są publiczne deklaracje polityków – premiera Morawieckiego czy premier Szydło – popierające organizację tej imprezy. Formalnie na papierze jakieś gwarancje się pojawiły?

- Trudno mi powiedzieć. Dostałem pismo podpisane przez premiera, ale drogą półoficjalną. Tamte gwarancje są dosyć ogólne. Nie mówi to nic, poza moralnym wsparciem, że będą kwestie finansowe. „Rząd deklaruje pełne poparcie i gwarantuje wsparcie finansowe w obszarze organizacji niezbędnej infrastruktury, z uwzględnieniem racjonalizacji budżetu i w oparciu o przygotowane przez zainteresowane strony kontrakt miasta-regionu gospodarza III Igrzysk ze Stowarzyszeniem Europejskich Komitetów Olimpijskich”. To mgliste.

 

Popuśćmy wodzę fantazji. Co by było niezbędne na poziomie inwestycji infrastrukturalnych, żeby ta impreza w Krakowie i Małopolsce mogła przebiec dobrze?

- Chodzi o dwa typy inwestycji – infrastruktura sportowa. To oczywiste...

 

Wspomina pan basen olimpijski na Dębnikach.

- Tak. Jest też kwestia Kolnej i porządnego toru kajakowego, poprawienia toru kajakarstwa górskiego. Jest szereg rzeczy. Nie wiem jak jest w całej Małopolsce. Chodzi też o drogi. Jeśli mamy mówić poważnie o tym, że ma przyjechać kilkanaście tysięcy osób, oni muszą się poruszać drogami. Widzę domknięcie S7, trasę Balicką. My to wylistujemy i przekażemy premierowi. To nie są wielkie koszty. Te pieniądze są w dyspozycji rządu. To kwestia przesunięcia. To też fundusze unijne. O tym decyduje zarząd województwa. Przekierowanie tylko pomoże.

 

Czyli apelowałby pan do rządu, żeby specustawą przyspieszyć inwestycje, które już są realizowane, jak północna obwodnica Krakowa i S7, żeby te inwestycje powstały do czasu tej imprezy?

- Tak jest.

 

Co z głosami sprzeciwu w tej sprawie? Krytycy zwracają uwagę, że decyzja została podjęta z ominięciem mieszkańców. Takie głosy się pojawiają. Spektakularnie wybrzmiewa głos aktywisty Tomasza Leśniaka, który zorganizował referendum 5 lat temu.

- To była szkodliwa działalność moim zdaniem. Podtrzymuje to zdanie. Byłaby inna sytuacja z Igrzyskami Zimowymi. Te wszystkie rzeczy, które miały być gotowe na te igrzyska i tak są lub były robione. Nie ma tu żadnej decyzji.

 

Jak to? W sobotę przyznano organizację Krakowowi i Małopolsce.

- Podkreśliłem, że to pierwszy przypadek, kiedy przyznano organizację komuś, kto o to nie występował.

 

Pana deklaracje są w liście intencyjnym.

- Mówmy poważnie. Zgłoszeniem jest aplikacja. Ona nie została zrobiona i złożona. To zamiar intencji.

 

Pan się zgadza z opinią Tomasza Leśniaka, że jeśli mieszkańcy w referendum by się wypowiedzieli przeciwko organizacji takiej imprezy, taka decyzja byłaby dla pana i władz miasta wiążąca?

- Nie sądzę, żeby było konieczne takie referendum. Jak już to nie dotyczące Krakowa, ale Małopolski.

 

Nie obawia się pan, że na sesji absolutoryjnej usłyszy pan w tej sprawie gorzkie słowa od radnych?

- Jestem przyzwyczajony do tego.

 

Nie wątpię. Ma pan wielkie doświadczenie samorządowe. W obliczu tego dziwnego trybu procedowania w tej sprawie, żal radnych nie będzie uzasadniony?

- Nie ja to dziwnie proceduję. Ja mam jasne stanowisko. Dajcie pieniądze, kto za co odpowiada i będziemy rozmawiać. Ma przyjechać około 12,5 tysiąca zawodników, trenerów, działaczy i dziennikarzy. Oni muszą gdzieś mieszkać, przemieszczać się, musi być ubezpieczenie. Kto będzie za to płacił?

 

Sobotnią decyzję Europejskiego Komitetu Olimpijskiego należy traktować jako zaproszenie dla Krakowa, nie jako faktyczne potwierdzenie, że ta impreza będzie w Krakowie?

- Ja bym bardziej to tak traktował. Nie mówimy nie. Badamy sytuację. Ustalamy jak być powinno.

 

Mówił pan, że potrzebne są inwestycje infrastrukturalne. Jest prowadzona poważna inwestycja na południu Krakowa - budowa Trasy Łagiewnickiej. Dzisiaj mieszkańcy Ruczaju organizują nietypowy protest w postaci konferencji naukowej. Domagają się wstrzymania budowy na 2 tygodnie i przeprowadzenia ponownych konsultacji społecznych w tej sprawie. Jak pan reaguje na takie oczekiwania?

- Mówił pan, że jestem przyzwyczajony. Nie ma w Krakowie żadnej inwestycji bez protestu. Przy trasie Łagiewnickiej konsultowaliśmy się w kółko. Zawsze jest jednak ktoś, kto nie wiedział. Przebieg trasy został zmieniony jednak pod wpływem tych konsultacji.

 

Mieszkańcy zarzucają, że w Dębnikach konsultacji nie było.

- Mówmy poważnie…

 

Ta inwestycja się toczy. Widzimy jak ona zmienia południe Krakowa. Na tym etapie nie ma szans korekty?

- Nie. Jeśli trzeba będzie to wstrzymywać, odpada kwestia umowy. Wykonawca schodzi, płacimy wielkie kary, odpada system finansowania. Będzie trzeba to robić od nowa. To kilka lat.

 

Pan wie, że mieszkańcy Ruczaju argumentują, że dopóki nie powstaną trasa Pychowicka i Balicka, trasa Łagiewnicka będzie autostradą wtłaczającą poważny ruch do tej części Krakowa.

- Przypomnę sprawę sprzed lat. Mój poprzednik budował mosty. Jaka była afera o mostach donikąd... One gdzieś teraz prowadzą. Nie da się wszystkiego od razu zbudować. Chciałbym, żeby jednocześnie budować trasy Pychowicką i Zwierzyniecką. To jednak 3 miliardy złotych. Nie stać nas na to. Musi to być robione etapami.

 

Jest szansa, żeby trasa Balicka mogła powstać szybciej przy okazji Igrzysk Europejskich?

- Będziemy to postulować.

 

Co pan sądzi o inicjatywie radnego z pana klubu Łukasza Wantucha, który chce poważnie ograniczyć dostępność przestrzeni w centru m miasta dla osób bezdomnych?

- To jedna z 5680 inicjatyw radnego Wantucha. Poważnie. On dotknął istotnego problemu. Ci sami dziennikarze i te same gazety, które kiedyś pisały o tym jak to bezdomni pijani brudzą Planty, teraz się za nimi ujmują. Jak miasto coś, dziennikarz przeciw. Mówię o pseudodziennikarzach. Ten problem trzeba rozwiązać. Jesteśmy miastem, które wyjątkowo dobrze opiekuje się bezdomnymi. Mamy 800 miejsc noclegowych. Bezdomni z kraju jadą do Krakowa na zimę. Część zostaje, śpią na Plantach. Tam są turyści.

 

Problem pan dostrzega. Zgadza się pan z tak radykalnym pomysłem jak ograniczenie rozdawania żywności osobom bezdomnym, lub uzależnienie tego od świadczenia prac społecznych na rzecz miasta?

- To szerszy problem, który zaczyna już powodować hejt. Trzeba się tym poważnie zająć. Kiedyś była plaga żebrzących dzieci na Rynku. Tego już nie ma. Podeszliśmy do tego. Ja rozumiem ludzi, którzy biednym bezdomnym dają pieniądze. Część z nich pieniądze przeznacza na alkohol. Rozumiem ludzi, którzy im dają jedzenie na Plantach. Są bary mleczne dotowane przez MOPS. Bezdomni mogą tam jeść. Jest też kuchnia ojca Pio. Są miejsca niekoniecznie w centrum. Bezdomni nie muszą być w centrum. Wiem, że tu jest największy ruch i największy zarobek. Trzeba się zastanowić.

 

Nie było pana 4 czerwca w Gdańsku, nie zgłosił pan akcesu do inicjatywy samorządowców, nie podpisał się pan pod tezami samorządowymi. Jest pan politykiem i politologiem. Co pan sądzi o pomyśle, żeby samorządowcy wybrali się w wyborach do Senatu i uczynili z niego nieformalną izbę samorządową?

- Byłem w Gdańsku. Jak pan pamięta, kwestia Senatu jest kwestią dyskusyjną od dawna. Decydowali zawsze o tym politycy i oni woleli, żeby to było obsadzane przez polityków. Koncepcja, żeby samorządowcy weszli do Senatu jest bardzo dobra. To oznacza, że wejdą tam ludzie, którzy mają do czynienia na bieżąco wszystkim decydują kadry.