Czytelników tej książki czeka duża porcja wzruszeń, spora dawka wiedzy o historii powojennego Krakowa i na pewno kilka odkryć o czasach niedokładnie opisanych w literaturze. Do tego wiele ważnych  postaci, opowieść o początkach literackiego życia w Krakowie po 1945 roku, pierwsze lata w legendarnym domu na ulicy Krupniczej 22, mnóstwo anegdot i rewelacyjne zdjęcia z domowego archiwum autorki.

Już to pierwsze, na okładce, powoduje, że chcemy się dowiedzieć, jak mała Joasia radziła sobie na wrotkach i która szkoła wymagała tak rygorystycznego mundurka. "Miałam wtedy 10 albo 11 lat" - wspomina autorka w rozmowie z Radiem Kraków. "A moja mama, Hanna Mortkowicz Olczakowa, wróciła właśnie z Ameryki i przywiozła chyba pierwsze i jedyne w Krakowie wrotki. Byłam dzieckiem prawdziwie okropnym - dodaje autorka. Myślę, że w ten sposób odreagowywałam wojenne dzieciństwo".

O wojennym dzieciństwie też sporo w tej historii. O tym jaką drogę przebyła do Krakowa autorka, ale też jej matka i babcia. Janina Mortkowiczowa, współtwórczyni słynnej oficyny wydawniczej i jej córka Hanna Mortkowicz-Olczakowa - pisarka, po okupacyjnych, strasznych doświadczeniach, trafiły do Krakowa, ale bez córki i wnuczki, Joanny, która ukryta najpierw w zakonie sióstr niepokalanek, a potem u dalekiej rodziny ojca była przekonana, że została sierotą. W Warszawie przepadł cały majątek, mieszkanie, wydawnictwo. To również poruszająca opowieść o poszukiwaniu przez Hannę małej córki, którą w wojennej zawierusze zgubiła gdzieś w Polsce. Spotkaniu dopomógł przypadek, wywiad w jednym z pierwszych numerów "Przekroju", a okoliczności tego odnalezienia mogłyby posłużyć do wzruszającej sceny w najlepszym filmowym przeboju.

To również ważny, wyjątkowy dokument Domu Literatów na Krupniczej, przedstawiony tak, jak go zapamiętała dorastająca dziewczynka. Sąsiedzi o znakomitych nazwiskach: odwiedziny Słonimskiego, Staffa, Andrzejewskiego czy Różewicza. Praca matki i babki nad odtworzeniem wydawnictwa, pierwsze tomy poezji ukazujące się w Krakowie.

Najbardziej wzruszający rozdział opowiada o historii dziecięcej przyjaźni z Walusiem. "Pojawił się na horyzoncie latem 1945, zaraz po moim przyjeździe do Krakowa i przylgnęliśmy do siebie jak rozłączone przez los rodzeństwo... spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę." To z ich wspólnych wypraw poznajemy Kraków z 1945 i 1946 roku, fotoplastykon przy ulicy Szczepańskiej, kino Apollo, teatr Groteska, wesołe miasteczko na Błoniach, sąsiadujący z domem na Krupniczej ogród Mehoffera. A potem Waluś wyjechał do Brazylii. Nie widzieli się 69 lat. Kilka tygodni przed premierą książki odnaleziony przez przyjaciół Walery Bader przyjechał do Krakowa. Spędzili razem cały tydzień. Czas się zatrzymał.

Tej książki nie trzeba polecać. Wiem, że sięgnie po nią każdy, komu bliski jest Kraków, jego historia, literatura. No i kto lubi się wzruszać. 

 

(Barbara Gawryluk/ew)