Po wydaniu w 1981 r. swojego czwartego albumu „Worlds Apart”, dzięki świetnemu jego przyjęciu, Saga rozpoczęła duże europejskie tournee, którego istotnym elementem był wielki spektakl dany 19 grudnia w ogromnej Dortmund Westfalen Halle dla 15 000 widzów. A co jeszcze ważniejsze, telewizyjną transmisję z owej imprezy obejrzało ponoć aż 27 milionów osób! Jak łatwo się domyśleć, sprawiło to, że popularność zespołu zaczęła wzrastać wręcz lawinowo. I tak na początku następnego roku występował on m.in. w Niemczech oraz Danii, a dawane wtedy koncerty były rejestrowane za pomocą 32-ścieżkowego rejestratora cyfrowego, który obsługiwał słynny (pomagał także m.in. grupom Scorpions, Accept, Tangerine Dream i Omedze) niemiecki realizator dźwięku - Dieter Dierks. Co też ważne, w okresie nagrywania materiału na longplay live (wydano go sierpniu jako „In Transit”), Saga, jako pierwsza kanadyjska formacja rockowa, wystąpiła za „żelazną kurtyną”, dając 14 lutego w Budapeszcie potężny koncert dla dziesięciotysięcznej publiczności. W tym też czasie, jednym z najbardziej ekscytujących elementów w jej show, stało się wykonywanie utworu „A Brief Case”. A niezwykłość owego fragmentu brała się stąd, że był on pojedynkiem na dwie perkusje elektroniczne, z których jedną, typową, obsługiwał Steve Negus (stały bębniarz Sagi), natomiast na drugiej, co ciekawe, wbudowanej w specjalną „teczkę”, grał wokalista formacji - Michael Sadler.

Umieszczam krążek w odtwarzaczu... „In Transit” mimo, że jest płytą zarejestrowaną cyfrowo, ma zaledwie 44-minut. Dlaczego tylko tyle? Ano dla tego, że mimo iż nagrywano ją już komputerowo, to pierwotnie była jeszcze powielana jak wszystkie inne ówczesne albumy, czyli poprzez proces tłoczenia w „asfalcie”. A ten - jak wiadomo - im miał dłuższy rowek tym był gorszej jakości i zazwyczaj bardziej trzeszczał.

Czas słuchania... Ladies and gentleman. Would You welcome... Saga! – po tym podkręcającym okrzyku jakiegoś konferansjera groźny pomruk syntezatora zaczyna otwierającą longplay kompozycje „Careful Where You Step”. Już po paru sekundach, słyszymy koncentrat stylu Kanadyjczyków. Szalenie precyzyjną grę sekcji rytmicznej (wspomniany już Negus i basista Jim Crichton), rozsypane pojedyncze i króciutkie piski syntezatorów (Jim Gilmour) oraz kąśliwe jęknięcia gitary (Ian Crichton). Brzmią tak perfekcyjnie, że wydaje się iż wszystko gra jeden, wieloręki multiinstrumentalista. Do tego jest jeszcze unoszący się nad tym pełni progresywnym tyglem charakterystyczny, dość wysoki głos Michaela Sadlera. W cztery minuty później Sadler krzyczy – „Don’t Be Late”. I znów lecą. Nieco więcej rozlewającego się syntezatora i miękkiego śpiewu. Mimo to, tu znów najważniejsza jest dokładność w sypaniu dźwięków. Trójką jest „Humble Stance”, czyli bardzo melodyjny, przebojowy i skoczny popis całego zespołu. W końcówce super sola! „Wind Him Up” (4) tak naprawdę różni się od 1, 2, i 3-ki tylko melodią. A ta tonie w aranżacji podobnej do poprzednich. Mechanika precyzyjna. Potem (dawna strona „B” analoga) lecą kolejno: świetne i odrobinę hard – „How Long”; delikatne (fortepian elektryczny i subtelny wokal) - „No Regres”, które jest piątą częścią 8-rozdziałowej (chapters), a podzielonej na cztery pierwsze płyty studyjne opowieści o życiu Alberta Einsteina; brawurowy (już wspomniany) perkusyjny debel – „A Brief Case”; podparte riffem gitary – „You’re Not Alone” i wreszcie finałowe, energetyczne „On The Loose”.      

 

 

Jerzy Skarżyński