Kraków jest położony w niecce i powietrze zawsze było tu fatalne.
Z dzieciństwa pamiętam straszliwy smród, unoszący się w powietrzu, nie tak jak teraz w okresie grzewczym, ale przez cały rok. Krakowian truły bowiem nie tylko piece, ale przede wszystkim przemysł.


Zakłady sodowe Solway, zlikwidowane po 89 r. - gdy wiatr wiał z tamtej strony, centrum miasta dusiło się od smrodu amoniaku. Bonarka - fabryka produkująca nawozy sztuczne - zaczęła mordować krakowian fosforanami w 1946 r., przestała dopiero w 2002. Huta aluminium w Skawinie, postawiona w czasach stalinowskiego planu 6-letniego na bazie prymitywnych, przestarzałych technologii sowieckich, wypuszczała na Kraków wielkie ilości zabójczego fluoru. Okolice huty przypomniały księżycowy krajobraz. Tego mordercę krakowian, wydział elektrolizy, udało się zamknąć w 1981 r. dzięki Solidarności.
No i wreszcie Huta im. Lenina - symbol powojennych zmian / na lepsze oczywiście :-) / , z której pyły i trucizny, unoszone wiatrem, przelatywały nad nową, krakowską dzielnicą, opadając na stare centrum.

W czasach PRLu nikt o smogu nie mówił, krakowianie dusili się w milczeniu, w milczeniu chorowali i w milczeniu umierali. Śnieg, który spadł. biały był przez godzinę, później stawał się szarobury, a przez miasto płynął cuchnący ściek, zwany dumnie królową polskich rzek.

Do tego dochodził wszechobecny smród spalin. I chociaż samochodów nie było, na szczęście, dużo, to to, co wydobywało się z rur wydechowych syren, trabantów, wartburgów, żuków, nysek i jelczy, dusiło nie tylko alergików.

Dlatego zamiast narzekać, że wszyscy o smogu mówią i piszą, cieszmy się, że wreszcie ktoś się tym zajął.