Czy znamy jednak granice, skoro do publikowania zdjęć swoich pociech nago lub w bieliźnie przyznaje się co czwarty rodzic dziecka do 10 roku życia?

W programie "Przed hejnałem"  rozmawiamy o tym z gośćmi: Dagmarą Hicks - mamą trojaczków Emmy, Niny i Dominika i Stanisławem Bobulą - psychologiem, edukatorem.

Goście programu

- Jakiś czas temu Fundacja Dzieci Niczyje zorganizowała kampanię społeczną „Pomyśl, zanim wrzucisz”, której celem było zwrócenie uwagi na problem bezrefleksyjnego publikowania zdjęć dzieci przez rodziców. Skąd wynika potrzeba umieszczania zdjęć dzieci w sieci? Chcemy się pochwalić?

 

Stanisław Bobula - Pochwalenie się też jest istotnym czynnikiem, jednak potrzeba dzielenia się wynika z budowy naszego mózgu. Mamy niezwykle społeczne mózgi i nie ma innego gatunku, który tak chętnie się dzieli. Człowiek od razu pokazuje coś ciekawego innemu człowiekowi. Nasze mózgi w około 70% nastawione są na odbiór innych osób, dlatego potrzeba dzielenia się jest jedną z najbardziej głębokich potrzeb. To, że dzielimy się w internecie świadczy o tym, że mamy teraz możliwość, medium. Dawniej noszono zdjęcia w portfelach, teraz mamy je w telefonach. Oprócz nośników nic się nie zmieniło.
 

- Z potrzeby dzielenia się powstał twój blog?

 

Dagmara Hicks - Z potrzeby dzielenia się też. Moje przeżycia z macierzyństwem ekstremalnym motywują innych rodziców. W moim przypadku, czyli osoby, która publikuje zdjęcia dzieci, dzieci służą pokazaniu przykładu pewnej historii. Teraz istniejemy w internecie, a to czy rodzice decydują się na umieszczenie zdjęć dzieci w sieci, wynika z tego, że są opanowani przez dzieci w 99%.

 

Stanisław Bobula - To jest coś, co nas przyciąga. Jesteśmy wzrokowcami. Mówi się, że jedno zdjęcie jest bardziej wymowne niż tysiąc słów. To, co się pojawia teraz w sieci, to są filmy i zdjęcia. Tekst to malutki procent.
 

- Publikowanie zdjęć wynika z głębokiej potrzeby dzielenia się, ale też z potrzeby akceptacji. Stąd to poszukiwanie polubień, pozytywnych komentarzy. Czasami w poszukiwaniu tej zabawności zaczynamy posuwać się za daleko. Publikujemy zdjęcia dzieci nago albo w innych krępujących sytuacjach.

 

Stanisław Bobula - Za tym stoi potrzeba wspólnoty i potrzeba przynależności. Jeśli dostajemy odpowiedź od drugiej osoby, to oznacza, ze jesteśmy zauważeni i przynależymy to wspólnoty. Bardzo łatwo temu ulec, tym bardziej że żyjemy w społeczeństwie poszarpanym, na głodzie relacyjnym. Gdy widzimy, że ktoś reaguje na to, co umieszczamy w sieci, to włącza się myśl -  fajnie, jestem zauważony! Ta potrzeba akceptacji jest niezwykle istotna.
 

- Ile osób śledzi w tej chwili twój blog?

 

Dagmara Hicks - Już 50 tys. osób indywidualnych użytkowników. Polubienia powodują, że pewne zdjęcie moich dzieci obejrzało 1,5 mln osób w sieci. To było zdjęcie naszej rodziny, gdy lecieliśmy do Australii. Mam świadomość, że zdjęcie obiega internet. Mimo tego publikuję zdjęcia swoich dzieci świadomie. Dobrze, że Fundacja Dzieci Niczyje prowadzi uświadamiające kampanie. Nie pokazuję kompromitujących zdjęć, choć zdjęcia mają wywołać uśmiech. Należy pamiętać, że internet nie zapomina. Nie można pokazywać zdjęć, które obrażają dzieci, bo obiegną one świat i będzie to dla dzieci kompromitujące.

 

Stanisław Bobula - To zdjęcie może być piękne, ale powstanie mem, który będzie się ciągnął za dzieckiem całe życie. Musimy pomyśleć o konsekwencjach, dokonać refleksji. zastanowić się, jak sami reagowaliśmy, gdy babcia pokazywała nasze zdjęcia z dzieciństwa z albumu rodzinnego całej rodzinie.

- Babcia pokazywała rodzinie, a my pokazujemy milionom ludzi. Coraz popularniejsze stają się blogi modowe z dziećmi w roli głównej. Jak wam się to podoba?

 

Dagmara Hicks - To zawsze było, jest i będzie. Na swoim blogu podkreślam, że zdjęć dzieci nie filtruje, tzn. nie retuszuję ich, nie robię sesji, ale ja bloga nie prowadzę, by pokazywać swoje dzieci. Dzieci są tłem. Mam mieszane uczucia, gdy widzę dzieci są z makijażem, w biżuterii, z ułożoną fryzurą. Jestem przeciwna seksualizacji dzieci. Trzeba zadać sobie pytanie - gdzie jest ta granica?

- A jakie konsekwencje dla dziecka niesie za sobą udział w wielogodzinnej sesji zdjęciowej?

 

Stanisław Bobula - Dzieci zawsze były w przestrzeni publicznej, również w przestrzeni reklamowej. Teraz każdy może wziąć w tym udział. Zdrowa granica to jest moment, do którego dziecko traktuje to jako zabawę. W momencie, gdy ma dość - powinniśmy skończyć.

- Nie podsycamy tymi sesjami próżności? Tych cech, w które idzie dzisiejszy świat.

 

Stanisław Bobula - Jeśli bez refleksji wrzucamy zdjęcia, to uczymy dzieci bezrefleksyjności. Jeśli nakładamy dziecku makijaż, to uświadamiamy mu, że to naturalne.

 

Dagmara Hicks - Dziecko uczymy tego, ze jest najlepsze wtedy, gdy się umaluje, ładnie ubierze. Oglądając wiele znanych koncernów, zauważmy, że te zdjęcia nie są pozowane, tylko są robione przy zabawie. Zdjęcie może być zrobione w naturalnym środowisku dzieci.

 

Stanisław Bobula - Należy odpowiedzieć sobie na pytanie - w jaki sposób z dzieckiem rozmawiamy. Czy mówimy mu, że każdemu należy się szacunek niezależnie od ubioru. Czego po tym doświadczeniu uczą się dzieci? Dla młodych ludzi profil na FB jest ważniejszy niż ich profil w realu. Młodzi ludzie potrafią się dzisiaj kreować w sieci. Pojawia się tu dualizm - ja realny i ja wirtualny.

 

Dagmara Hicks - Popularność mojego bloga pokazuje, że jest potrzeba naturalności. Ja pokazuję macierzyństwo takie, jakim jest.
 

- Pan znalazł kompromis - umieszcza zdjęcia dzieci z zasłoniętą twarzą.

 

Stanisław Bobula - Staram się mało zdjęć umieszczać, ale jeśli już wrzucam, to jest to zdjęcie dziecka w czapce, z tyłu, z boku. Zawsze chodzi o świadomą decyzję.