Panie Marszałku, nie możemy zacząć od innego tematu. Dzisiejsza noc na szczęście minęła spokojnie, ale to, co wydarzyło się wczoraj, nie miało precedensu. Czy pana zdaniem nalot rosyjskich dronów na Polskę był aktem agresji? I czy nasze wojsko odpowiednio zareagowało, zestrzeliwując część z nich?
Z pewnością był to akt agresji, choć nie wprost w sensie wojennym. To raczej testowanie naszych możliwości obronnych oraz odporności – także psychicznej – społeczeństwa. Szczęśliwie dzisiejsza noc minęła spokojnie, więc można mieć nadzieję, że był to incydentalny atak.
A czy decyzja o zestrzeleniu była słuszna?
Wojsko najlepiej wie, jak należy postąpić, więc zapewne działało właściwie. Wiemy jednak, że używamy do tego środków nieadekwatnych do sytuacji - bardzo drogich rakiet. Lepszym rozwiązaniem byłyby tzw. antydrony, czyli drony niszczące inne drony. Na razie ich nie mamy, ale powinniśmy jak najszybciej się w nie wyposażyć.
Generałowie podkreślają, że nie liczy się wartość samego drona, lecz to, co mógłby zniszczyć.
To oczywiste, ale mimo wszystko powinniśmy mieć tańsze rozwiązania.
Jutro na wschodzie ruszają ćwiczenia „Zapad”. Rosyjskie wojska będą m.in. symulować atak nuklearny na Polskę. Premier Donald Tusk zapowiedział zamknięcie granic z Białorusią. Czy to dobre posunięcie i czy w najbliższych dniach możemy spodziewać się kolejnych rosyjskich prowokacji?
Niestety, trzeba się ich zawsze spodziewać i być przygotowanym. Same ćwiczenia „Zapad” są już prowokacją – odbywają się tuż przy granicy Polski i Litwy. Mają charakter ofensywny, co rodzi poważne obawy. W Polsce jesteśmy oswojeni z myślą, że w pobliżu naszych granic toczy się wojna, ale w Europie Zachodniej wywołuje to większą panikę. W Wiedniu, jak mi donoszą znajomi, ludzie wykupują leki z aptek, boją się tego, co się dzieje w Polsce. To właśnie cel rosyjskich działań – zastraszenie Europy. Dlatego trzeba reagować spokojnie i rozważnie.
Chciałbym zapytać o współpracę prezydenta Karola Nawrockiego z rządem w tej sytuacji. Pierwszy miesiąc jego kadencji upłynął w atmosferze konfrontacji, ale wczoraj wydawało się, że Donald Tusk i Karol Nawrocki współpracowali dobrze.
Obie strony zapewniają, że wszystko przebiegało tak, jak należy – od nocnego ataku aż po wystąpienia premiera w Sejmie. Dziś szczegółowe informacje ma przekazać minister obrony. Wydaje się, że współpraca w tej sprawie układa się dobrze. Pytanie, czy przeniesie się to na inne obszary.
Czy to może być początek bardziej przyjaznej kohabitacji? Na przykład w kwestii ustawy o pomocy cudzoziemcom, która reguluje m.in. legalny pobyt Ukraińców do marca przyszłego roku oraz świadczenie 800+ dla dzieci obcokrajowców. Czy prezydent Nawrocki ją podpisze?
Trudno przewidywać. Prezydent złożył własny projekt, obecnie zamrożony w Sejmie. Najlepszym rozwiązaniem byłoby procedowanie obu ustaw równolegle. Rządowa idzie pierwsza, zobaczymy, jak postąpi prezydent. Oba projekty nie są identyczne, więc mogą pojawić się jego zastrzeżenia.
Pana zdaniem to bardziej spór o treść, czy gra wizerunkowa? Do tej pory było tak, że prezydent Nawrocki z rządem grał, przepraszam za wyrażenie, w cykora. Wszyscy wiedzą, że bez tej ustawy będzie chaos i będą gigantyczne straty. No ale jakby po jednej stronie rząd, po drugiej stronie prezydent sobie siedzą w tych rozpędzonych samochodach i czekają, kto pierwszy zjedzie z drogi. Problem w tym, jak nikt nie ustąpi.
Zobaczymy. Ustawa rządowa jest w tej chwili w Sejmie. A tamta czeka na swoją kolej.
Czasu jednak nie brakuje – Sejm zbiera się jeszcze we wrześniu.
Tak, problemu czasowego nie ma.
Chciałbym teraz zapytać o inne projekty: zakaz trzymania psów na łańcuchu oraz zakaz hodowli zwierząt na futra. Czy PiS je poprze?
Z pewnością poprzemy likwidację przemysłu futrzarskiego. Nie spodziewam się dyscypliny klubowej. Co do psów – osobiście jestem przeciwny trzymaniu ich na łańcuchu, ale czasem są szczególne sytuacje: brak ogrodzenia, długi łańcuch, odpowiednie warunki nocowania. Tu trzeba znaleźć złoty środek. Generalnie powinniśmy dążyć do poprawy dobrostanu zwierząt.
Teraz pytanie bardziej osobiste. Miesiąc temu media pisały, że został Pan „odsunięty” od Jarosława Kaczyńskiego po sugestii, by ustąpił z funkcji prezesa partii na rzecz młodszych. Czy wrócił pan do łask?
To całkowita nieprawda. Nigdy niczego takiego nie proponowałem. Faktem jest, że przestałem być wicemarszałkiem i szefem klubu po ośmiu latach. To naturalna zmiana. Wciąż jednak pozostaję w kierownictwie partii – w Komitecie Politycznym i jego Prezydium. To wąskie gremium decyzyjne, więc nie ma mowy o żadnym „odsunięciu”.
W najbliższych dniach ma zostać wybrany nowy szef Najwyższej Izby Kontroli. Ale zanim o kandydatach – chciałbym zapytać o odchodzącego prezesa Mariana Banasia i jego doniesienia do prokuratury, m.in. na Mateusza Morawieckiego, Mariusza Kamińskiego czy Zbigniewa Ziobrę, w sprawie afery GetBack. Banaś twierdzi, że PiS dopuścił do strat rzędu 2,5 mld zł.
To rozpaczliwa próba utrzymania stanowiska i przypodobania się obecnej władzy. Nie ma to wiele wspólnego z rzeczywistością.
Do Sejmu zgłoszono dwóch kandydatów: PiS – Tadeusza Dziubę, a marszałek Hołownia – Mariusza Haładyja, który również pracował w rządzie PiS. Obaj są wam bliscy politycznie.
Tak, wypadało, abyśmy zgłosili swojego kandydata. Tadeusz Dziuba był już wiceprezesem NIK. Obaj kandydaci są właściwi i w odpowiednim momencie podejmiemy decyzję, jak głosować.
Czyli PiS niekoniecznie zagłosuje jednomyślnie za Dziubą?
W obecnym Sejmie większość ma druga strona, więc nasze poparcie będzie raczej symboliczne niż realną próbą przeforsowania kandydata.