Wiśle grozi katastrofa jak na Odrze, ale możemy ją zatrzymać
Wojewoda Małopolski powołał zespół, który ma przeciwdziałać nadmiernemu zasoleniu Wisły. To nadmierne zasolenie prowadzi do kwitnienia złotych alg i oczywiście śnięcia ryb. Czy Wiśle grozi katastrofa dzisiaj?
- Tak, grozi katastrofa. To nie jest wysokie ryzyko, ale trzeba się z nim liczyć. Jeżeli nie będziemy przeciwdziałać, nie będziemy obniżać tego ryzyka, możemy się znaleźć w sytuacji, w której znaleziono się w dorzeczu Odry niespełna dwa lata temu.
Jak nam daleko w Krakowie i w Małopolsce, myśląc o Wiśle, do tego co wydarzyło się na Odrze?
- Pojawienie się złotej algi jest widocznym elementem pogorszenia się jakości wody w rzece, bo ona powoduje masowe śnięcie ryb. Złota alga ma tę specyficzną cechę, że wydziela toksynę, która niszczy skrzela u ryb, w związku z czym nie mogą one oddychać. Stąd wzięło się takie zjawisko, jakie obserwowaliśmy na Odrze.
To jest spowodowane paroma czynnikami, które muszą zaistnieć w jednym czasie. Do nich zaliczamy podwyższony odczyn wody, podwyższoną temperaturę i wzrastające zasolenie. W Wiśle w tej chwili mamy bardzo wysokie zasolenie i ono już jest czynnikiem ryzyka. Na razie mamy niską temperaturę wody, ale w lecie, przy niskim stanie wody, może być różnie. Szczęśliwie odczyn wody w Wiśle obecnie jest, z moich obserwacji, poniżej 7. Nie jest zbyt wysoki. Nie wszystkie czynniki są zatem spełnione, żeby zakwitła złota alga, ale ona ma świetne zdolności adaptacyjne – może nam jakiś numer „wywinąć”.
Kwitnienie złotej algi, wynik nadmiernego zasolenia to działalność przede wszystkim firm, kopalń. Czy mają państwo zidentyfikowane te zakłady, które mogą za to odpowiadać?
- Główne zakłady, które mogą odpowiadać za zasolenie, to kopalnie. Wiemy to od kilkudziesięciu lat i wiemy również, że eksploatacja coraz głębszych złóż powoduje zasolenie wody. To zasolenie już było widać na przykład w latach 60. i na początku 70. – zanim nastąpił problem katastrofalnego zasolenia Wisły.
Eksploatatorzy kopalni wykonali stację badawczą do odsalania. Ta produkuje sól, jest to rozwiązanie quasitechniczne, żeby temu przeciwdziałać. Wiadomo było, że problem będzie narastał. I on narasta, bardzo mocno. Zrzucanie wody z kopalni nie odbywa się w sposób jednolity, a porcjami. One w dodatku nakładają się na siebie. Są wzdłuż Przemszy i powodują, że do tej małopolskiej części Wisły przypływają takie „piki”. To są stężenia soli okresowo wyższe niż w Bałtyku. Średnie jest wysokie, ale okresowe jest już bardzo mocno zawyżone, bardzo niebezpieczne i z tym się musimy zmierzyć.
Kontrole zakładów muszą być zsynchronizowane z tym wszystkim, co dziać się będzie poza województwem małopolskim.
- Kontrole to jest jedna rzecz, a druga to konieczność stworzenia silnego mechanizmu współpracy między województwem, jednostkami - które w ramach posiadanego pozwolenia zrzucają silnie zasolone wody - a Wodami Polskimi, które walczą o to, żeby jakość wody nie była tragiczna na tyle, na ile to jest możliwe.
Czy za to nadmierne zasolenie odpowiada także sektor gospodarki komunalnej?
- Praktycznie nie, dlatego że to jest zabudowane oczyszczalniami, jest monitorowane. Istnieje takie ryzyko – w różnych miejscach w świecie znajdowano złotą algę w momencie, kiedy były nieodpowiednio oczyszczone ścieki (jest wtedy nadpodaż związków biogennych). Tutaj tego nie ma, dyrektor Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska przedstawiała dane pomiarowe. Chcemy już gromadzić informacje i nie czekać na jakieś działania, to już robimy. Na razie związki biogenne nie są czynnikiem, którego się boimy. Boimy się najbardziej szeroko pojętego zasolenia, a szczególnie kopalń.
Z kontrolami będą czekać państwo do sezonu letniego, czy rozpoczną się wcześniej?
- „Kontrola” – to o świetnie brzmi. Badania są prowadzone cały czas, systematycznie, przez krakowski oddział Wód Polskich. Osobne działania to cenna inicjatywa wojewody, żeby zaangażować w pracę zespołu także posłanki i posłów z regionu.
Trzeba będzie wypracować mechanizm ochrony jakości wód w skali Polski, przy bardzo silnej instytucjonalnej współpracy, wymianie informacji i tak dalej.
(…)
Albo mamy powódź, albo suszę. Specyfika zasobów wodnych południowej Polski
Nie byłoby problemu złotych alg, gdyby nie susza hydrologiczna i jej skutki. W Tymbarku władze apelują o to, by oszczędzać wodę. Grozi nam reglamentacja wody na terenie województwa małopolskiego?
- Nie mam aż takich dokładnych danych. Na pewno powinniśmy wodę oszczędzać. Tam gdzie jest ciężko z wodą, ten apel na pewno nie jest próbą przestraszenia ludzi, tylko wynikiem refleksji nad zasobami.
Wszyscy wiemy, że Polska jest krajem ubogim w zasoby wody w przeliczeniu na mieszkańca. Polska południowa ma sytuację bardzo specyficzną, dlatego że wprawdzie nominalne zasoby są duże, ale albo mamy suszę albo mamy powódź. Jeżeli susza hydrologiczna się przedłuży, to oczywiście reglamentacja może nam w niektórych miejscach grozić. Na Politechnice Krakowskiej już są tworzone plany, które mają uniezależnić lokalne społeczności od suszy hydrologicznej i skutków.
(…) Kraków jest szczęśliwy, bo posiada bardzo duży, sprawnie pracujący zbiornik w Dobczycach i bardzo nowoczesny zakład, który uzupełnia pozostałe trzy zakłady w lewobrzeżnym Krakowie.
W zeszłym roku problemy z zaopatrzeniem wody były w centralnej Polsce. Ten problem lokalnie występuje i jest na tyle poważny, że w wielu miejscach włodarze miast sprawdzają dodatkowe źródła zaopatrzenia.
Umiemy oszczędzać? Zużywamy mniej wody na mieszkańca niż kiedyś
Zbiornik w Dobczycach pewnie nie był projektowany z myślą o milionowym mieście.
- Gdy zbiornik był projektowany, na przełomie lat 60., 70., normy zużycia wody na mieszkańca wynosiły 260 litrów na mieszkańca, na dobę. W tej chwili górna granica, i to komfortowa, to 100 litrów na mieszkańca i na dobę. Część z nas, jak popatrzy na rachunki, ma zużycie wody rzędu 80 litrów, część ponad 100. Są różne potrzeby, różne obyczaje, ale to jest mniej (niż przewidywano – red.).
Do lat dwutysięcznych między Dunajcem a zbiornikiem Dobczyckim była, przez ziemię limanowską, wytyczona trasa rurociągu, który miał zasilać zbiornik w Dobczycach wodą z Dunajca. Wyliczenia z lat 60. wykazywały, że kiedy Kraków osiągnie milion mieszkańców, będzie potrzebował chyba pięć metrów sześciennych wody na sekundę. Ujęcie wody w Dobczycach jest zrobione na znacznie większą wydajność, niż pracuje (...).
Poszliśmy jako społeczeństwo po rozum do głowy. Ta oszczędność wody, racjonalizacja, wymiana sprzętu, inne podejście do użycia wody, świadomość mieszkańców spowodowała, że tej wody tyle nie zużywamy.
To, że dzisiaj zużywamy mniej wody niż przed dekadami wynika więc nie tylko ze świadomości, ale z lepszych urządzeń.
- Też, ale – powiedzmy sobie szczerze - urealniono ceny wody. Cena wody nie może być z punktu widzenia społecznego zbyt wysoka, bo mogłaby być wtedy barierą. Powinna mieć jednak charakter stymulujący zużycie wody. Wprowadzenie - bodaj od 1986 czy 1987 roku - opłat za wodę, ich urealnianie spowodowało, że jest to element, który nas kontroluje.