Świat jest tak piękny, tak kolorowy, tak różnorodny i tych roślin jest tyle, że nam życia braknie, żeby je wszystkie obejrzeć, a pan się uparł na porosty. Co jest takiego fascynującego w tych porostach?
To, że są mniej poznane niż rośliny, że są bardziej tajemnicze niż rośliny i wiele jeszcze wśród nich jest do odkrycia. Porosty są grzybami, które mają zdolność do chwytania glonów i wykorzystywania ich do produkcji cukru na drodze fotosyntezy.
Jak je łapią?
Mają tak zakodowane różnego rodzaju mechanizmy, że w pewnym momencie każdy gatunek grzyba, który ma zdolności właśnie do łapania glonów, wie jak to zrobić i to mu się udaje i odpowiedni gatunek glonu, taki, który żyje sobie na powierzchni poza środowiskiem wodnym, jest łapany, chwytany.
Często się mówi, że jest to taka symbioza, gdzie grzyb i glon żyją sobie w przyjaźni. Ten związek bardziej przypomina takie związki międzyludzkie, że w czasoprzestrzeni z tym jest różnie. Może być dobrze, ale może też być bardzo źle i często dochodzi do rozpadu i grzyb w porostach poszukuje nowego partnera. W życiu też czasami tak się zdarza.
Mamy takie przekonanie, że tam gdzie porosty, tam jest czyste, krystaliczne powietrze i dlatego na przykład idziemy w góry.
Tak, to jest jak najbardziej prawda. W latach 70. XX wieku były prowadzone pierwsze badania na Wyspach Brytyjskich, gdzie odkryto pewnego rodzaju powiązanie pomiędzy zanieczyszczeniem tlenkami siarki, które wynika ze spalania węgla kamiennego, a występowaniem porostów. Brytyjczycy zauważyli że tam, gdzie mają bardzo silnie zurbanizowane i uprzemysłowione regiony, gdzie było duże zanieczyszczenie, to nie było porostów. Natomiast tam, gdzie mieli czyste powietrze, a już zaczęli prowadzić w latach 70. monitoring powietrza, to okazało się, że tam porosty są.
W końcówce lat 90. XX wieku było takie zanieczyszczenie powietrza w Krakowie tlenkami siarki, że drzewa były gołe zupełnie i porostów nie było w ogóle.
Teraz lepiej?
A teraz drzewa są pokryte porostami. I można by podskoczyć, ucieszyć się i powiedzieć, ale fajnie, mamy czyste powietrze, tyle porostów jest wkoło. Tak, są porosty, ale jest pewien mały szkopuł. Mianowicie, to nie są gatunki, które powinny w takiej ilości się znajdować w danym miejscu. Większość tych gatunków, które występują na drzewach w Krakowie, to są gatunki, które uwielbiają olbrzymie ilości azotu zawartego w środowisku, w którym żyją.
A porosty nie potrzebują podłoża, żeby pobierać ten azot. Pobierają go z powietrza, a w powietrzu znajdują się tlenki azotu, które produkowane są przez samochody, przez przemysł. Na drzewach są gatunki, które zdominowały drzewa. I znakomicie się mają i „wygryzły” wszystkie inne porosty, które mogłyby występować, ale nie występują, bo przegrywają z konkurencją.
Niebezpieczne trochę te porosty.
Myślę, że nie. One nie są agresywne względem nas ludzi i innych zwierząt. Ale między sobą bardzo mocno rywalizują. I to też nie jest do końca zbadane.
Opowiedzmy o tych różnych przygodach, które pana spotkały, kiedy pan zapuszczał się w różne rejony szukając tych porostów. Bywało niebezpiecznie?
No bywało, bywało.
Przygodę z porostami zacząłem na Babiej Górze. Potem przeniosłem się w Tatry. Po zrobieniu doktoratu moja pani promotor powiedziała mi, że skoro była Babia Góra, były Tatry, to należy się zabrać teraz za Arktykę.
I półtora miesiąca siedzieliśmy w totalnym odludziu, gdzie były setki tysięcy ptaków, liski polarne , mnóstwo reniferów, i parę razy się niedźwiedzie polarne trafiły też. A myśmy mieszkali w małym drewnianym domku traperskim bez żadnych wygód.
Ktoś, kto pojedzie w Arktykę, to albo ją pokocha, albo znienawidzi. A jeżeli ją pokocha, to zaczyna chorować na tą Arktykę do tego stopnia, że zaczyna w ciągu roku tęsknić do wakacji, żeby móc pojechać w tę Arktykę i poczuć zapach tundry, torfu, wody, woni unoszącej się z kolonii ptasich. To jest coś niepowtarzalnego.
Samotność podczas takich badań jest takim elementem charakterystycznym?
Samotność, ale od bliskich. Natomiast od przyjaciół, z którymi się prowadzi te badania, to nie. Raczej to jest w drugą stronę, to się jest 24 godziny w małej przestrzeni. Zwłaszcza, że trzeba zawsze pamiętać, że są to obszary, gdzie żyje niedźwiedź polarny, który jest bardzo niebezpieczny. On taki jest fajny, kiedy oglądamy go w bajce. Taki misio przyjaciel, ale to są drapieżniki nastawione na zabijanie i w momencie, jeżeli cię zaskoczy, a to niedźwiedź zawsze zaskakuje, to masz bardzo mało czasu na podjęcie reakcji, żeby wyjść z tego cało.
Ale jesteście przygotowani do tego?
Mamy broń ze sobą. Mamy szkolenia, jak obsługiwać tą broń.
Była taka potrzeba?
Tak, parę razy mieliśmy kontakt z niedźwiedziem, ale najgorsze to są chwile, kiedy jesteś w jednym miejscu przez pewien czas, prowadzisz badania, wracasz w drugi dzień w to samo miejsce, a tam masz świeże tropy niedźwiedzi. A te tropy są wielkości połowy ekranu komputerowego. To są potwory. Samiec 400 kilogramów waży.
Nasze niedźwiedzie brunatne w Tatrach to są... maskotki.
Teraz kieruje pan Ogrodem Botanicznym w Krakowie. Jest pan dyrektorem od 2020 roku.
Już myślałem, że pani o to nie zapyta, tylko porosty i porosty.
Musimy dojść do tego, że ma pan pod swoją opieką rośliny tylu gatunków. Pewno byśmy mogli wymienić ilu.
Obecnie około 8700. Z całego świata. Chyba nie ma kontynentu, z którego by nie było.
Ogród można zwiedzać, moim zdaniem, na dwa sposoby. Jeśli się interesuje ktoś roślinami, to może bardzo szybko ogólnie zwiedzić, zobaczyć wszystko. Ale jeżeli go coś zafascynuje i zaciekawi, to myślę, że ogród botaniczny jest znakomitym miejscem, żeby się zatrzymać i zgłębiać. I podziwiać te rośliny.
Często na kolanach, w sensie dosłownym i przenośnym, to znaczy dosłownym, no bo trzeba klęknąć i przyjrzeć się tej roślinie.
Trzeba klęknąć i przyjrzeć się, aczkolwiek jak pani powiedziała na kolanach, to mnie się od razu to skojarzyło z ciężką pracą ogrodników.
To nie dość, że jest pięknie, nie dość, że jest różnorodnie, to jest jeszcze artystycznie w Ogrodzie Botanicznym. To jest takie miejsce, które się stało miejscem koncertów, miejscem spotkań, miejscem wystaw, ekspozycji różnego rodzaju.
Jesteśmy w centrum Krakowa, w miejscu, które ma niepowtarzalną, naturalną scenografię. Tam nie trzeba nic robić, można troszkę pomodelować światłem i efekt jest oszołamiający.
To nie jest moje powiedzenie, to jest powiedzenie kolegi dyrektora wrocławskiego Ogrodu Botanicznego, serdecznego przyjaciela, pana profesora Zygmunta Kąckiego, że on na terenie swojego ogrodu wrocławskiego łączy sacrum i profanum.
W ogrodzie w Krakowie zawsze było pięknie, natomiast jeszcze chcemy to wyeksponować to piękno i stworzyć takie miejsca, gdzie nogi się będą uginać i będziemy klękać, bo będzie tak ładnie.