Dwie linie metra o łącznej długości 29 kilometrów. Początek prac za pięć lat, koniec za dziesięć. Koszt całej inwestycji – 15 miliardów złotych. Takie są plany budowy krakowskiego metra. Miasto chce pokryć z własnego budżetu 10–12% kosztów, reszta miałaby pochodzić ze źródeł zewnętrznych, w tym prywatnych. Na razie to jednak tylko plany. Czy są już jakieś deklaracje dotyczące dofinansowania?
Najważniejsze jest to, że zostaliśmy wstępnie wpisani do strategii krajowej. Jeśli strategia zostanie uchwalona, będziemy mogli starać się o dofinansowanie z budżetu centralnego. To istotne, bo projekt znajduje się w planie krajowym, a nie tylko w naszych lokalnych założeniach.
W budżecie miasta mamy zarezerwowane ponad 100 milionów złotych w WPF-ie (red. Wieloletnia Prognoza Finansowa) na prace przygotowawcze. To pozwoli nam się przygotować. Im dalej będziemy w projekcie, tym łatwiej będzie uzyskać środki zewnętrzne.
Pieniądze nie trafiają „za piękne oczy”. Musimy pokazać, że traktujemy tę inwestycję poważnie. Odbiór rynku jest bardzo dobry – inwestorzy widzą, że mamy konkretny dokument, ponad 100 stron analiz. To zwiększa naszą wiarygodność.
Skoro mówi pan, że nie ma pieniędzy „na piękne oczy”, to jak pogodzić to z trudną sytuacją finansową miasta i zadłużonym MPK?
Koszt szacujemy na 13–15 miliardów złotych. W Europie typowy udział własny to właśnie 10–12%. To oznacza około półtora miliarda złotych, ale rozłożone w czasie, a nie w jednym roku.
Budżet inwestycyjny Krakowa to miliard, czasem miliard dwieście złotych. To równowartość rocznych wydatków. Taka konstrukcja jest możliwa, bo wkład własny można rozłożyć nawet na 20 lat.
Potrzebne są środki z budżetu centralnego, fundusze unijne, a także kredyty z EBI czy Banku Światowego. Możliwy jest też montaż PPP, choć im mniej kapitału prywatnego, tym lepiej – mniej zapłacimy później w odsetkach. To proces – nie jest tak, że ogłaszamy budowę i ktoś od razu przelewa nam 15 miliardów. Dlatego przedstawiamy dokumenty i pokazujemy opłacalność.
Przez ostatnie pół roku analizowaliśmy potoki pasażerskie, by udowodnić, że metro na wybranych kierunkach będzie się opłacać. Szacunki to 280 tysięcy pasażerów dziennie.
Wiceprezydent Mazur tłumaczy, że 10% kosztów metra to budowa schronów i miejsc doraźnego schronienia. Tymczasem deweloperzy, którzy od przyszłego roku będą mieli obowiązek je budować, mówią o wzroście kosztów o 30%. Dlaczego w przypadku metra to tylko 10%?
To pytanie raczej do deweloperów. Być może dlatego, że metro i tak buduje się pod ziemią, a deweloperzy – bloki na powierzchni. Nie jestem specjalistą od budownictwa. Może zawyżają koszty, a może rzeczywiście zejście głęboko pod ziemię podnosi wydatki.
Trzeba budować tak, by było szczelnie i bezpiecznie. Koszty podziemne są wysokie, ale skoro i tak budujemy metro, to dodanie funkcji schronów nie zwiększa wydatków aż tak bardzo.
Przywołują się państwo przykład Helsinek, gdzie przewidziano miejsca schronienia dla wszystkich mieszkańców. To dobry wzór?
Jeżeli budujemy metro, znając sytuację geopolityczną - zwłaszcza że środki z KPO można przeznaczyć na obiekty o podwójnym przeznaczeniu - to trzeba wykorzystać optymalnie. Po pierwsze, trzeba pozyskać środki z budżetu centralnego nie tylko na metro jako środek transportu, ale na metro jako schronienie. Musimy czekać na projekt budowlany.
Ile wydłuży cały proces konieczność uzyskania nowej decyzji środowiskowej?
Szacujemy, że cały proces się nie wydłuży, bo podejdziemy kompleksowo – ograniczymy liczbę przetargów i połączymy procedury. Natomiast początek budowy opóźni się o dwa lata. Rozpoczęcie prac planujemy na 2030 rok.
A więc budowa rozpocznie się już w nowej kadencji. Co pan zamierza zrobić w obecnej, by planów nie przekreślono?
Krakowianie jeszcze nie wierzą, że metro powstanie, ale większość chce jego budowy. Zakładam, że niezależnie od tego, kto będzie prezydentem, nikt nie cofnie projektu, w który włożono tyle pracy i pieniędzy – także centralnych. To projekt ponad podziałami politycznymi.
Ludzie pytają, ile to będzie kosztować i czy nas na to stać. To naturalne. Pokazujemy jednak, że decyzje opierają się na rzetelnych danych. Kraków jest zakorkowany, tramwaje już nie wystarczają. Metro daje perspektywę rozwoju na kolejne dekady. To naprawdę jest jedyne wyjście.
Do 2028 roku chcemy przygotować decyzję środowiskową, projekt budowlany, konstrukcję finansową, wnioski o środki unijne i rozmowy z bankami. Najważniejsze nie jest to, kiedy wbije się łopatę, ale kiedy metro ruszy. Chodzi o to, żeby działała całość, a nie 3 czy 6 km. To nie będzie rozwiązanie problemów komunikacyjnych Krakowa.
A skoro o komunikacji mowa – wiceminister infrastruktury, poseł Bukowiec, mówił wczoraj o planach S7 z Krakowa do Myślenic. Za kilka tygodni mają być pokazane trzy warianty przebiegu. Pan jest z nim w stałym kontakcie. Czy to oznacza, że wśród propozycji nie będzie wariantu przez południową część Krakowa?
Nie ja ogłaszam decyzje Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Jesteśmy w kontakcie, przekazujemy stanowisko miasta, ale decyzja należy do GDDKiA.
Poprzednie warianty budziły sprzeciw krakowian. Teraz czekamy na propozycje. Analizy są prowadzone i mam nadzieję, że przebieg będzie korzystny dla mieszkańców. Plany zawsze można zmieniać, co pokazaliśmy wczoraj.
Kolejna sprawa – cudzoziemcy ze wschodu przebywali na terenie krakowskich wodociągów i robili zdjęcia. Jak to w ogóle możliwe?
Nie wiem, sprawę bada ABW. Takie sytuacje nie powinny się zdarzać, trzeba je wyjaśnić. Infrastruktura krytyczna Krakowa jest bezpieczna, ale jeśli pojawią się zalecenia, natychmiast wprowadzimy wzmocnienia. Czekajmy na ustalenia służb.
Na koniec pytanie o sondaż LoveKraków.pl – niespełna 40% mieszkańców ocenia Pana dobrze po półtora roku prezydentury. To dużo czy mało?
Dużo więcej osób ocenia mnie dobrze niż źle. Nigdy przed wyborami nie miałem tak dobrego sondażu. Widać też, że 70% nie chce referendum w sprawie mojego odwołania, a tylko 17% jest za. Nawet większość zwolenników Łukasza Gibały jest przeciw referendum. To dobry wynik.
Ale ponad 50% ankietowanych uważa, że nie ma różnicy między panem a prezydentem Jackiem Majchrowskim. To pana cieszy czy martwi?
Jesteśmy po roku kadencji. Trudno oczekiwać wielkich zmian w tak krótkim czasie. Procesy inwestycyjne trwają dłużej niż rok. Zmiany widzą ci, którzy śledzą komunikaty na bieżąco.
Oczywiście chciałbym być lepszym prezydentem niż profesor Majchrowski, którego bardzo szanuję. Wiele rzeczy wymagało poprawy i nad tym pracuję. Ale realną ocenę mieszkańcy będą mogli wydać po dwóch–trzech latach, kiedy zobaczą konkretne efekty – więcej inwestycji na obrzeżach, mniej zniszczonych chodników, lepszy wygląd miasta.