Naprawdę nie warto leczyć się u największych sław i w najlepiej wyposażonych szpitalach?
Dzisiaj to tak bym nie powiedział. Natomiast rzeczywiście, jeżeli mowa o wieku XIX, a konkretnie o Wiedniu w wieku XIX i o położnictwie, to zdecydowanie poparłbym taką tezę.
W Wiedniu w latach czterdziestych XIX wieku istniały dwie kliniki położnicze. Pierwsza była dedykowana przede wszystkim szkoleniu lekarzy, w związku z tym tam był można powiedzieć personel wyższej jakości. Tam pojawiali się studenci i oprócz tego, że przyjmowali porody, przy tej okazji oczywiście uczyli się położnictwa. Natomiast równolegle w tym samym miejscu, w tym samym budynku istniała druga klinika położnicza i ta rzeczywiście była dedykowana przede wszystkim szkoleniu położnych i tam nie było na co dzień lekarzy i zupełnie inaczej wyglądał ten cykl szkolenia.
Pacjentki trafiały niezależnie w zasadzie od swojego statusu społecznego, majątkowego, albo do pierwszej, albo do drugiej. Była to kwestią przypadku. W obu klinikach kobiety umierały w wyniku tak zwanej gorączki połogowej, natomiast śmiertelność w tej pierwszej, teoretycznie właśnie lepszej, bo z takim fachowym personelem, była niepokojąco wyższa.
Szczególnie w miesiącach ciepłych, letnich, w tej pierwszej śmiertelność mogła wynieść nawet do 20%. Natomiast w tej drugiej, teoretycznie mniej ekskluzywnej, śmiertelność była na poziomie 6-7%. Czasami spadała do 3%. I co ważniejsza, ta różnica w latach czterdziestych XIX wieku z roku na rok zaczęła się powiększać.
Szła fama po Wiedniu: tu warto rodzić, tego miejsca raczej należy unikać?
Mało, że fama. Sprawa trafiła do ówczesnych mediów, do gazet, a nawet trafiła pod dyskusję w samym parlamencie. Dochodziło do tego, że kobiety zaklinały po prostu wszystkich swoich bliskich, czy sanitariuszy, którzy ich transportowali do szpitala, że nie chcą iść do tej pierwszej. Że jeżeli już to drugiej, a najlepiej to w ogóle urodzić nawet na ulicy, byleby nie w tej pierwszej klinice.
Obawa przed kliniką uniwersytecką, brzmi to dosyć przerażająco. Czy znalazł się ktoś, kto wymyślił, kto znalazł, kto odkrył i kto to był? Jaka jest przyczyna, jaki jest powód?
Dzisiaj o nim mówimy, że to jest wielki lekarz i rzeczywiście tą wielkość swoją wówczas pokazał, to jest Ignaz Semmelweis, Węgier. Przyjechał studiować do Wiednia, bo to był najlepszy ośrodek w Monarchii Austro-Węgierskiej. Bardzo szybko po zakończeniu studiów dostał angaż i właśnie na ten czas, kiedy on pojawia się, wzrasta gwałtownie ta śmiertelność. To nie tylko jego oczywiście martwi, ale on postanawia poszukać przyczyny.
Wtedy obowiązywała teoria tak zwana miazmatyczna czyli uważano, że wszelkiego rodzaju infekcje przenoszą się drogą powietrzną, więc on szukał tych przyczyn przede wszystkim w powietrzu. A więc wentylacja może jest inna jakość w pierwszej i w tej drugiej klinice.
Może ściany są inaczej pomalowane. Może pościel jest inaczej wyprana. Bardzo był wnikliwy. Szukał po wszystkich możliwych detalach. Nawet doszedł do tego, że zaczął się zastanawiać, czy różnego rodzaju posługa religijna, czy jest inaczej prowadzona w drugiej klinice w jakimś zakresie, w jakimś detalu. Nie mógł nigdzie znaleźć żadnych istotnych różnic. To spędzało mu sens powiek, bo on widział jak te kobiety i dzieci ich też zaczynają gwałtownie chorować i umierają. Był przytłoczony tym wszystkim. Nie mógł już tego wytrzymać. Nie miał tego punktu zaczepienia, więc pojechał odetchnąć i tak, można powiedzieć, złapać trochę dystansu.
Śledztwo utknęło w martwym punkcie. Czy był jakiś taki punkt zwrotny, taka sytuacja, która poddała mu pomysł, co to mogło być?
Po powrocie z urlopu dowiedział się, że jego blisko kolega, lekarz z tej samej kliniki zmarł wskutek skaleczenia nożem sekcyjnym. Rana nie była jakaś szczególnie głęboka, on zlekceważył sprawę, zabandażował i nagle, dosłownie w przeciągu 24 godzin dostał bardzo wysoką gorączkę. Ta gorączka zaczęła wzrastać, potem spadać, potem wzrastać i po dosłownie paru dniach docent już nie żył.
Bardzo to zaintrygowało Semmelweisa, bo objawy były bardzo podobne do tych, które widział u swoich pacjentek. Poprosił o protokół sekcyjny docenta Koleczki i zobaczył od razu, że wszystkie te straszne objawy niszczenia tkanek, które widział u swoich pacjentek, dokładnie były tutaj oddane. I on wtedy już wiedział, że to się musiało stać przy pracy przy zwłokach. Wówczas uświadomił sobie, że jednej jedynej rzeczy nie sprawił, nie zwrócił uwagi, że przy pierwszej klinice, gdzie trwało intensywne nauczanie studentów i lekarzy, była sala sekcyjna. Druga klinika nie miała, bo nie miała takiej potrzeby, nie było takiego powodu. To była ta istotna różnica.
I wiedział już, że coś, jeszcze nie wiedział co, jakiś materiał, on to różnie określał, przenoszony na rękach z sali sekcyjnej trafiał na salę chorych. I tam w momencie, kiedy przystępowano do naturalnego badania pacjentek, po prostu je nieświadomie zupełnie zakażono.
Ale przecież lekarze myli ręce przechodząc z sali sekcyjnej do sali porodowej. Nie wiem, czy mieli rękawiczki.
O rękawiczkach nie było mowy. Natomiast myli, oczywiście, bardzo dokładnie wodą z mydłem. Pojęcie czystości wówczas, to nie jest pojęcie naszej aseptyczności. Czyste to znaczy, że nic nie widać. Jedyne, co było zawsze, to był taki lekki, nieprzyjemny bardzo zapach na samych końcówkach palców, który pozostawał. Nazywano to m.in. jadem trupim. I tego rzeczywiście nie dało się domyć wodą z mydłem, ale nikt na to nie zwracał uwagi.
Teraz się to miało zmienić, ponieważ od razu zorientował się Semmelweis, że rzecz musi tkwić właśnie w tym zapachu. Dlatego też zaczął szukać metody, żeby ten zapach zbić. To był naprawdę przebłysk geniuszu, mając żadne tak naprawdę informacje na temat istoty zakażenia, zwrócił uwagę na ten właśnie taki lekki, utrzymujący się zapach.
Zaczął stosować po prostu różne związki chloru, a następnie w kolejnych próbach doszedł do tego, co się nazywa wodą wapienną, bo ona skutecznie zabijała ten zapach. I wprowadził natychmiast na oddziale takie misy, w których wszyscy lekarze, studenci, ktokolwiek miał kontakt z pacjentkami, miał obowiązek, czy już był w tym prosektorium, czy nie był, myć ręce w tej wodzie wapiennej. I stał się cud.
Śmiertelność zaczęła gwałtownie spadać do poziomu nawet niższego niż w drugiej klinice.
Wydawać by nam się mogło, że nosili go na rękach i że już wtedy zyskał niebywałą sławę, nie tylko w Wiedniu, ale w całych Austro-Węgrzech. I co więcej, możemy sobie nawet wyobrazić, że z Krakowa, o ile byłoby to możliwe, kobiety wędrowały do Wiednia, żeby tam urodzić szczęśliwie dziecko, bo przecież byliśmy wtedy częścią Austro-Węgier.
Tak mogłoby się wydawać, ale tak się niestety nie stało. Dzisiaj trudno nam do końca odpowiedzieć tak naprawdę, co było przyczyną, ale opór wobec propozycji Semmelweisa wydawałoby się tak oczywistej, prostej, niekosztownej, potwierdzonej, był bardzo duży i jego teoria nie została zaakceptowana.
Teraz jest pytanie oczywiście, dlaczego?
I tu powodów podaje się parę. Pierwszy to sama osoba Semmelweisa. Był bardzo apodyktyczny. Żądał bezwzględnie, żeby przyjąć jego teorię nie tłumacząc, dlaczego tak jest.
Kiedy wprowadził ten swój rygor higieniczny, nie poinformował w ogóle o tym swojego przełożonego. Na dodatek przejawiał jeszcze, a to jest proszę pamiętać czas druga połowa lat czterdziestych, rewolucyjne tendencje. Zbliża się Wiosna Ludów i on się zdecydowanie opowiadał po tej stronie, a nie po stronie monarchistów. I wreszcie rzecz ostatnia i chyba najważniejsza, co objawi się w pełni w dwadzieścia lat później, pierwsze zaczątki tego, co dzisiaj nazywamy chorobą dwubiegunową. Bo rzeczywiście koniec życia Semmelweisa to jest walka z chorobą psychiczną i śmierć w szpitalu psychiatrycznym.
Nikt rzeczywiście go nie poprał?
Pojawili się tacy, którzy go bardzo wsparli. Byli za tym, żeby zaprezentować wyniki swoich badań, żeby to pokazać. Więc miał sojuszników, on nie był zupełnie samotny, ale tych sojuszników do siebie zraził swoją postawą. Mało, że nie przyjęto tej metody, to jeszcze stracił posadę w Klinice Wiedeńskiej. A im bardziej był odrzucony, tym bardziej stawał się agresywny. Pisał listy takie naprawdę obraźliwe, że zabijacie, że mordujecie kobiety.
Co było prawdą.
Co było absolutną prawdą, tak. Nie chodzi o to, że on mówił nieprawdę. Bardziej wydaje mi się, że zawiodła forma. Niestety tak bywa, że często patrzymy nie tylko na treść, ale na okładkę. No i tu się wszyscy skupili na okładce, a nie na treści.
Czy teraz w Wiedniu, ale czy wśród Węgrów jest noszony na rękach? Czy odzyskał nazwisko? Czy odzyskał renomę?
On odzyskał renomę nawet jeszcze wcześniej, ale tak, oczywiście. Na Węgrzech jest poważany i słusznie. Nie tylko zresztą na Węgrzech. To jest taka postać, o której w historii medycyny nie można zapomnieć.
Na Węgrzech mamy dzisiaj Uniwersytet Medyczny w Budapeszcie, który nosi jego imię i mamy Muzeum Historii Medycyny także imienia Semmelweisa.
Wracamy do Krakowa. Jaka była świadomość wówczas w Krakowie septyki, antyseptyki? Czy tutaj kobiety też umierały z powodu gorączki połogowej?
Identyczna jak w Wiedniu, tylko że na szczęście dla pań z Krakowa i z okolic nie mieliśmy nigdy tak dużych, potężnych oddziałów jak tam, w klinice położniczej w Wiedniu.
Nasi lekarze, pierwsi położnicy ginekolodzy, jak Madurowicz czy Henryk Jordan, doskonale znali Wiedeń, uczyli się tam przecież, więc te informacje dość szybko docierały do Krakowa.
Jan Mikulisz-Radecki, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, chirurg, stworzył pierwszą aseptyczną na świecie salę operacyjną we Wrocławiu, dokąd wyjechał. I to on wprowadził rękawiczki, o których była mowa. Co prawda z materiału, dopiero później pojawią się te lateksowe. Wprowadzi je William Halsted, amerykański chirurg, podobnie jak sterylizację narzędzi za pomocą wysokiej temperatury. Ale to są już lata 80. XIX wieku.
Historia medycyny jest pasjonująca i pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji. Czasem przerażająca, albo przypominająca historię kryminalną.