Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z wicemarszałkiem Senatu z PiS, Markiem Pękiem.

Za nami marsz papieski w Nowym Targu. Podobna inicjatywa ma się odbyć w wielu miastach w Polsce 2 kwietnia, w rocznicę śmierci papieża. Chciałbym zapytać o los kolejnej inicjatywy. Po sejmowej uchwale ws. obrony czci św. Jana Pawła II, teraz z podobną inicjatywą wystąpili senatorowie PiS. Dlaczego?

- Tak. Wystąpiliśmy z taką inicjatywą. Nasza uchwała jest podobna do sejmowej. Nie ma co się silić na twórczość. Jej sens jest wiadomy. Jako Senat chcemy stanąć po stronie Jana Pawła II. Widać wielkie wzburzenie, jak ohydnie został zaatakowany św. Jan Paweł II, największy z Polaków, nasz wielki autorytet. Jeżeli odbywają się oddolne marsze, jeśli obywatele wychodzą na ulice, tym bardziej najwyższe instytucje państwowe muszą się odnieść. To będzie kolejny sprawdzian z przyzwoitości senatorów Koalicji Obywatelskiej. Wiemy, jak oni się zachowywali w Sejmie. Pamiętamy bulwersujące wystąpienie posła Kowala na ten temat. Trzeba pokazać, po której się stoi stronie. W Senacie są wybitne osobistości związane z Solidarnością. Poza tym, co reprezentował sobą św. Jan Paweł II jako biskup, kardynał i papież, był to też mąż stanu. On rozmontował komunizm w Polsce i Europie. Dzięki niemu zawaliła się żelazna kurtyna. Politycy powinni o tym pamiętać. Czasem jest tak, że wielu polityków Solidarności, dzięki Janowi Pawłowi II, Kościołowi, weszli do polityki, zrobili kariery, a dziś mówią tak obrzydliwe rzeczy.

Przypominając sobie gwałtowność sejmowej dyskusji ws. projektu uchwały, nie obawia się pan, że czeka nas powtórka z emocji w Senacie?

- Jeżeli dalej będziemy mieć do czynienia z ohydnymi wystąpieniami przedstawicieli PO, znaczy to, że ci politycy nic nie rozumieją. Oni nie uczą się na błędach, nie widzą wzburzenia ludzi. Oni na tym przegrają. Każdy, kto tak obrzydliwie próbuje walczyć z Janem Pawłem II, przegra. To czas na weryfikację politycznych stanowisk w Senacie. Moją nadzieję budzi stanowisko PSL. Ludowcy złożyli projekt uchwały w Senacie. Jest nadzieja na kompromisową uchwałę i zbudowanie większości w Senacie bez PO.

Jak pan jako prawnik i polityk ocenia znaczenie decyzji Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze, który zdecydował się wydać nakaz aresztowania Władimira Putina w związku ze zbrodniami wojennymi popełnionymi na Ukrainie? Chodzi głównie o zarzuty uprowadzenia i wywiezienia w głąb Rosji dzieci z podbitych obszarów. W myśl prawa międzynarodowego jest to tożsame ze zbrodnią ludobójstwa.

- To nie jest tylko stanowisko symboliczne, polityczne. To stanowisko prawne. Dziś trudno sobie wyobrazić, że ktoś zakuwa w kajdanki Putina i wytacza mu proces. Na to przyjdzie jednak czas. Putin wojnę przegra i on ze swoim otoczeniem poniesie odpowiedzialność karną. Tego wymaga sprawiedliwość. Ważne są takie stanowiska. To pokazuje, że świat cywilizowany traktuje wojnę na Ukrainie bardzo poważnie. Nie ma miejsca na niuanse. Dobrze by było, żeby w prawny sposób pokazywać światu, że Putin to zbrodniarz, jakiego nie widziano od czasów Hitlera, Stalina. Jego zbrodnie mają podobny charakter. Obserwowaliśmy Buczę. Widzimy zbrodnie na ludności cywilnej, zbombardowane szpitale, budynki cywilne, szkoły, żłobki. Tego nie można traktować inaczej niż jako zbrodnię przeciwko ludzkości.

Przywołał pan momenty, kiedy byliśmy poruszeni pierwszymi akordami rosyjskiej agresji i bestialstwami, jakich dopuszczają żołnierze rosyjscy. Wtedy dla wszystkich było oczywiste, że decyzja organizatorów Igrzysk Europejskich 2023 w Krakowie może być jedna – niedopuszczenie do startu zawodników z Rosji i Białorusi. Tymczasem wciąż Międzynarodowy Komitet Olimpijski i organizatorzy Igrzysk, które mają się odbyć w Paryżu w przyszłym roku, zastanawiają się, jak rosyjskim i białoruskim zawodnikom start umożliwić. Jak powinna zachować się Polska, polscy zawodnicy i polscy politycy?

- Nasze stanowisko od początku jest jasne. Nie ma miejsca dla sportowców białoruskich i rosyjskich na Igrzyskach Olimpijskich. Igrzyska to wielkie święto pokoju, przyjaźni. Trudno sobie wyobrazić, żeby w tym święcie brali udział przedstawiciele państw, które wywołały wojnę, jakiej od 1945 roku nie widział zachodni świat. Robimy wszystko, żeby do jednoznacznej oceny moralnej przekonać jak największą ilość członków MKOl. To nie jest łatwe. Te organizacje sportowe są przykładem instytucji, w których próbuje się te sprawy relatywizować. Optyka Polski, która jest krajem przyfrontowym, jest nieraz inna od krajów znajdujących się dalej od konfliktu. My robimy swoje. Będziemy chcieli do naszego stanowiska przekonać świat.

Wróćmy do polityki krajowej. Do wyborów ponad pół roku, ale kampania się już toczy. Pojawiają się interesujące informacje, ale na razie nieoficjalnie. Być może europoseł i była premier Beata Szydło wróci do krajowej polityki, żeby ubiegać się o mandat w Sejmie z grupą rozpoznawalnych europosłów. Co pan o takim pomyśle sądzi, jakby on miał być przedmiotem decyzji gremiów zarządzających PiS?

- To suwerenna decyzja pani premier. Beata Szydło jest politykiem takiego kalibru, że ona sama decyduje, w jakich wyborach chce startować.

Jest wiceprezesem PiS.

- Tak. Na razie takich decyzji nie ma. Mogę się tylko uśmiechać, że media komercyjne próbują nam ustawiać listy wyborcze. To świadczy, że one wiedzą, jaki jest potencjał polityczny pani Beaty Szydło i innych europosłów. Do Parlamentu Europejskiego wysłaliśmy ekstraklasę polityczną. Decyzje co do udziału europosłów są przed nami. Muszą się wypowiedzieć sami kandydaci i ciała statutowe PiS. Dla mnie jest oczywiste, że najmocniejsi politycznie europosłowie PiS już biorą aktywny udział w kampanii. To ważne. Ci politycy mogą organizować świetne spotkania z Polakami. Oni mają wiele do powiedzenia. Znają się na polityce europejskiej i krajowej. Udział Beaty Szydło w kampanii może być dla nas bardzo korzystny.

Wybory samorządowe to dopiero perspektywa 2024 roku, choć nie jest wykluczone, że w niektórych gminach zmiany na stanowiskach wójtów, burmistrzów lub prezydentów nastąpią wcześniej. Przez Sejm przeszła ustawa Pawła Kukiza, która obniża próg wystarczający do odwołania urzędującego włodarza. Teraz przepisy idą do Senatu. Mogą liczyć na przychylność senatorów PiS? To krok w dobrym kierunku, żeby obniżyć ten próg?

- Będziemy głosować za tą ustawą. Klub PiS jest całością. To dobry projekt. Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że przepisy o referendum odwołującym włodarzy miast lub gmin były za ostre. One nigdy się nie powiodły. To była fikcja. Dobrze, że próg zostanie obniżony. Dobrzy włodarze nie mają się czego obawiać. Ci, którzy w sposób konsekwentny nie realizują programu, ale są wybierani na urząd, bo w samorządzie stworzyli grupę wzajemnej adoracji… Wiemy, jak jest w samorządach. Tam łatwiej jest o władzę nieusuwalną. Dobry samorządowiec nie ma się czego obawiać. Zły musi wiedzieć, że jak będzie lekceważył wyborców, zostanie przed czasem odwołany.